*Zayn*
Już myślałem, że właśnie tutaj skończy się moje życie, że właśnie tak umrę; zabijany przez ducha, wpatrując się w swoje odbicie, które staje się coraz koszmarniejsze. Nie miałem już krzty nadziei, wiedziałem, że nie ma już wyjścia. Dzielnie znosiłem zadawany mi ból, choć miałem ochotę krzyczeć, histerycznie płakać, wyrywać się, bić i kopać. Jadnak po co to? I tak nie mogę.
Gdy już stałem tak, bez skóry na obu rękach i torsie - oko dzięki Bogu mi oszczędził, przecież muszę jakoś widzieć swą śmierć - obraz rozmazał się, a po chwili całkowicie zniknął. Byłem pewien, że umieram, jednak los miał dla mnie wielką niespodziankę.
Poczułem, że leżę na czymś zimnym, i w tej sekundzie wiara powróciła. Otworzyłem delikatnie oczy, piekły mnie cholernie, tak jakby jeszcze od słonej wody morza, było ciemno, ale poczułem obecność Bonnie. Wymacałem ją rękoma i mocno do siebie przytuliłem.
- Jesteś - wyszeptała płacząc.
Ręce i tors wciąż mocno bolały, delikatnie drżącą dłonią dotknąłem miejsca na ręce, gdzie powinny być rany, lecz ze szczęściem stwierdziłem, że nic tam nie ma. Powtórzyłem to na drugiej ręce i na torsie, i tam również nic nie było.
Do pokoju wpadli Louis i Liam, drzwi z hukiem uderzyły o ścianę, a Bonnie ze strachu aż podskoczyła. Stanąłem na nogi i podbiegłem do nich, tuląc obu na raz.
- Myślałem, że ze mną koniec... - wyszeptałem, patrząc na nich.
- Jest dobrze, stary. Jest dobrze - Louis poklepał mnie po plecach.
Wyszedłem z pomieszczenia wraz z Bonnie i rozejrzałem się dookoła - kogoś brakowało.
- Gdzie Niall?
- Niall? Przecież tu b - urwał, uświadamiając sobie, że Irlandczyka nie ma w pomieszczeniu.
- Gdzie on jest? Harry, gdzie Niall? - Liam podbiegł do leżącego Harrego i potrząsał nim. Mój lokaty brat nie wyglądał za dobrze, był wykończony.
- Nie mam pojęcia, jeszcze minute temu siedział w koncie i się wydzierał. - Zakrył oczy ręką, pewnie powstrzymując łzy. Obawiam się, że kompletnie stracił rozum, możliwości panowania nad sobą i swoimi emocjami, nie wspominając już o logicznym myśleniu. Ale nie ma co się dziwić...
Po swojej prawej dostrzegłem długie betonowe schody, a na ich końcu małe drzwiczki. W mgnieniu oka się przy nich znalazłem i nacisnąłem na klamkę drzwi, szczerze nie licząc na żadną reakcje. Drzwi jednak otworzyły się z piskiem, a ja wytrzeszczając oczy popatrzyłem na resztę.
- Może tędy wyszedł - zasugerowałem.
- Chodźcie. Lou pomóż mi podnieść Harrego. - Liam od razu wziął się do akcji. - Musimy jak najszybciej znaleźć Nialla i się stąd wydostać, póki to możliwe.
Wciąłem Bonnie za rękę i wyszliśmy, równocześnie wchodząc do jednego z hotelowych pokoi. Na dworze panował świt, do pokoju wpadały nikłe ilości światła, ale mimo to dało się coś zobaczyć. Otworzyłem drzwi z pokoju, i te również były otwarte, wypuszczając nas na korytarz.
- Zostawimy tutaj Harrego. - Zaczął Liam, wchodząc na korytarz. - Ktoś z nim zostanie, a reszta będzie szukała Nialla. Ktoś chętny?
- Ja z nim zostanę - uniosła lekko rękę Bonnie, spoglądając na Harrego. Usiadła obok niego i pogłaskała go lekko po ręce, dodając mu otuchy.
Uśmiechnąłem się delikatnie, gdyż nigdy nie było mi dane widzieć jej tak słodkiej i opiekuńczej. Zawsze kryła się za maską egoizmu i arogancji, ale i tak wszyscy ją lubili. Teraz pokazywała prawdziwą siebie i bardzo lubiłem tą dziewczynę, którą starała się za wszelką cenę ukryć, zakochałem się w niej jeszcze bardziej.
Z myśli wyciągnął mnie Liam, który klepnął mnie w ramie, każąc mi się ruszyć.
- Uważajcie wszyscy na siebie, jak co to krzyczcie ile tylko macie sił. Gdy znajdziecie Nialla to przyjdźcie z nim tu. - Poinstruował nas Liam.
Pocałowałem szybko Bonnie, ponieważ bałem się, że może znów mi się coś stać i że się znów nie zobaczymy.
- Uważaj na siebie i Harrego, ok? Kocham Cię - ucałowałem na szybko jej czoło i odbiegłem.
Udałem się w dół, do recepcji. Tam ostatni raz byliśmy i może Niall udał się właśnie tam. Na dole znajdowała się również kuchnia, a z tym głodomorem nigdy nic nie wiadomo.
Na dole nie było żywej duszy - bądź i nieżywej. Szedłem powolnym krokiem, dokładnie się rozglądając i wsłuchując w każdy najcichszy szmer. W końcu dotarłem do kuchni, a stamtąd przeszedłem do jadalni. Nic, null, zero, nada. Ani śladu Nialla.
Przypomniałem sobie o swoich rękach i szybko na nie spojrzałem, były jedynie zaczerwienione, nic więcej. Wciąż miałem przed oczami te okropne sceny, a gardło i płuca nieźle dawały mi w kość. Miałem dość, miałem tego wszystkiego kurewsko dość. Nie rozumiałem jak takie coś w ogóle może być realne.
Przeszedłem cały dół, ostrożnie zaglądałem do każdych znajdujących się tu pomieszczeń, jednak nigdzie nie było naszego blondasa. Bałem się o niego, pewnie coś mu się akurat teraz działo, pewnie cierpiał, a najgorsze jest to, ze gdyby wyszedł z tej halucynacji, to nie będzie nas obok niego. Było mi go okropnie żal, ponieważ był zawsze taki kochany, uśmiechnięty i wesoły. Był strasznie wrażliwy, przez co czasem wydawał mi się bezbronny jak mały chłopczyk.
Na myśl o nim serce mnie zakuło. Z żalem wróciłem na górę. Przycupnąłem obok Bonnie i pokiwałem głową, starając się nie rozpłakać.
- Znajdzie się, nie bój się, będzie dobrze. - Położyła głowę na moim ramieniu, tuląc się do mnie.
- Nie będzie dobrze. Coś czuję, że go tu nie ma. Coś jest nie tak... Dlaczego nagle nas wypuścili? Coś tu nie gra, to jakiś podstęp, czy coś. A Niall...obawiam się, że go nie znajdziemy - przygryzłem policzek od wewnątrz, nie widząc już co robić.
Po jakimś czasie doszedł do nas Louis, równie załamany jak ja. Kilka minut później Liam.
- To niemożliwe. On musi gdzieś być. Musimy go znaleźć...Nie ruszę się bez niego. - Liam chodził w te i we w te, kręcąc głową. - Przeszukaliście dokładnie każdy pokój? Każdy kąt? W szafkach, pod nimi, pod krzesłami, stołami, albo nawet w lodówce?
- Liam...nie ma go - rzekłem cicho.
- Nie, nie. To niemożliwe. Musi gdzieś być.
- Nie pójdziemy bez niego. Będziemy co chwile na nowo go szukać, aż w końcu się znajdzie. Nie pójdziemy bez niego, Liam. Przecież wiesz, że byśmy go nie zostawili. Nikogo byśmy nie zostawili. - W końcu odezwał się Louis, który był cały czas wyjątkowo cicho. - Harry? W porządku? Trzymaj się, stary, słyszysz? - Podszedł do swojego najlepszego przyjaciela i usiadł obok niego.
- Nie ruszymy się bez Nialla. - Powtórzył Harry, po czym chwilkę się zastanowił. - Ostatnio mówił, że duch mu pomógł, że to on powiedział mu, jak wydostać się z piwnicy. Może i tym razem jest z tym duchem? Może...może oddał swoje życie za nas? - Ożywił się. - Nie wydaje wam się dziwne, że teraz nagle swobodnie możemy przemieszczać się po całym domu, bez żadnych zakłóceń? Bez straszenia? Wydaje mi się, że Niall ma coś z tym wspólnego. Gdy on zniknął, Zayn i Bonnie wyszli z pokoju. Sami pomyślcie.
Jednak się myliłem co do tego, że Harremu odebrano logiczne myślenie. Jako jedyny wpadł na coś takiego, i jako jedyny zauważył te dość istotne rzeczy.
- Myślisz, że...że... on nie- nie... - Liamowi nie chciało to słowo przejść przez gardło.
- Nie żyje. To dość możliwe... - wyszeptał ze smutkiem Harry.
Wtedy poczułem coś wilgotnego pod dłonią, którą trzymałem na podłodze. Spojrzałem na to miejsce i dostrzegłem wodę.
- Łooo! - Niemal odskoczyłem od podłogi, stając na równe nogi.
- Co jest? - Zdziwił się Lou.
- Woda... leci z wszystkich pokoi! - wskazałem palcem na powstające kałuże.
Otworzyłem pierwsze lepsze drzwi i wszedłem do środka. Woda wyleciała wtedy na korytarz, mocząc mnie przy tym aż po kolana. Woda lała się z kranu z umywalki, z prysznicu i z wanny, próbowałem to jakoś powstrzymać, ale nie dało rady.
- Musimy się stąd zmywać. Nie mogę zakręcić wody.
Wody robiło się coraz więcej i więcej, mimo tego, że spływała na dół.
- Chodźcie na strych! Tam woda nie powinna tak szybko sięgnąć - zaproponowałem.
- Utopimy się. - Harry nie wyglądał na przekonanego.
- Wolisz uciec? Bez Nialla? Żeby to on się tutaj utopił sam? - Zdenerwowała mnie postawa Harrego. Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich - ta zasada działała u nas od początku.
- A ty wolisz się tutaj utopić? Nialla już nie ma, rozumiesz? Nie ma go! Nie ryzykujmy.
- Odejdź, bo zrobię ci krzywdę... Dopiero co mówiliście, że bez niego się nie ruszycie, a teraz chcecie wiać jak tchórze? Zostawić go? Może się gdzieś kryje i błaga o pomoc!
- Spokojnie.. - Bonnie podeszła do mnie i położyła mi dłonie na twarzy, bym na nią spojrzał. - Harry ma rację. Musimy się ratować...
Wyrwałem się w jej objęć i ruszyłem w stronę strychu. Po chwili zatrzymałem się i spojrzałem na nich.
- Jesteście największymi egoistami, jakich w życiu spotkałem. - Po tych słowach spojrzałem na Liama. - Idziesz?
Pokiwał głową i ruszył za mną. Wiedziałem, że on Nialla na pewno nie zostawi, nigdy. Serce mi pękało, gdy rozstawałem się z Bonnie, ale blondas był moim przyjacielem od kilku lat, Bonnie była moją ukochaną od kilku dni. Oczywiście, że wybrałem Nialla, choć bolało to nieziemsko.
- Uważajcie na siebie. - Zawołała za nami Bonnie, załamującym się głosem. - Pamiętaj, że cię kocham!- Chyba nie miała mi tego za złe. Wierzyła, że może nam się udać. Nie robiła niepotrzebnych scenek, bo wiedziała ile dla nas znaczy Niall.
Reszta zeszła na dół, my z Liamem uparcie szliśmy na strych. Los jednak uwielbia płatać nam figle, ponieważ tam gdzie powinny być schody na strych, była jedynie ściana z obrazem schodów. Zdezorientowany spojrzałem na Liama, ten w tym czasie zrobił to samo.
- Niemożliwe.. - dotknąłem dłonią ściany. Była prawdziwa.
Wtedy dotarło do mnie, że to co Harry mówił było prawdą. Uwolnili nas...nie chcą byśmy tutaj dłużej byli. Niall nas uratował, co do tego to nie miałem cienia wątpliwości.
Wtem znikąd na obrazie przedstawiającym schody, pojawiła się woda. Ciekła powoli po schodach, a na ich końcu, jak i końcu obrazu, wylewała się na podłogę tuż obok naszych stóp. Było to przerażające. Woda lała się coraz szybciej i w coraz większych ilościach.
- To nie ma sensu, zwiewamy - powiedziałem do Liama, odciągając go od obrazka, z którego teraz woda lała się jak z wodospadu, sięgając nam już po kolana. Zaczęliśmy biec ile sił w nogach. Na końcu korytarza wody było mniej, więc łatwiej się biegło. Na schodach spotkaliśmy resztę. Obejrzałem się za siebie, wielka fala goniła nas, była coraz bliżej.
- Szybciej! - Ponagliłem ich, biorąc Bonnie za rękę i ciągnąć w stronę wyjścia. Gdy zatrzasnęliśmy za sobą drzwi, usłyszeliśmy jak fala uderza w drzwi. Serce biło mi jak szalone, byłem zawiedziony, bo nie udało nam się uratować Nialla.
Podbiegłem do okna, by spojrzeć do środka - było sucho, ani kropelki wody. Wkurzony próbowałem otworzyć drzwi, lecz te nie chciały popuścić.
- Co robisz? - Zapytała Bonnie.
- Jest sucho! Nie ma żadnej wody, nic! Musimy się tam dostać z powrotem.
*Niall*
Czego nikt nie wiedział - poza mną i duchami oczywiście - to to, że jest tu schowany jeden pokój, w którym właśnie się znajdowałem. Krył się tuż przy recepcji za regałem z książkami. Co jak co, ale kreatywnością zbytnio się nie wykazali, każdy głupek mógł się domyśleć gdzie znaleźć taki pokój.
Warunki były przeciętne: małe pomieszczenie, z sufitu zwisała mała lampka, która nijak oświetlała pomieszczenie, w rogu stała stara brązowa kanapa, jedną z ścian zakrywały drewniane szafki, na ścianach pokrytych beżową tapetą w jakieś wzorki były również jakieś lampki, które dawały na tyle światła, by móc wszystko dookoła zobaczyć. Z westchnieniem usiadłem na kanapie, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Jak to się teraz skończy?
Czy uda mi się zwiać?
Co robić?
W głowie rozmyślałem nad wieloma możliwościami, lecz nie miałem do końca pewności, ze któryś plan wypali. Nie wiedziałem co ze mną będzie jeśli nie uda mi się uciec. Bałem się o tym pomyśleć.
Siedziałem tak już bardzo długo, słyszałem wszystko co działo się poza pomieszczeniem. Serce mi się łamało, gdy słyszałem jak Zayn chodził niedaleko i mnie szukał. Łzy ściekały ciurkiem po moich policzkach, ale robiłem to dla nich, nie mogłem się ujawnić.
Później pojawiła się obok Juliet, spojrzałem na nią z wyrzutem.
- Zrób coś w końcu! Niech stąd wyjdą!
Niecierpliwiłem się, ale cóż się dziwić. Chciałem by byli jak najdalej stąd, jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Gdy po jakieś chwili usłyszałem jak zwiewają, schowałem twarz w dłoniach. Było mi ciężko, naprawdę cholernie ciężko.
- I już. - Rzekła Juliet ze spokojem, z uśmieszkiem. Och, ale miałem ochotę wymazać jej ten uśmiech z twarzy.
Siedziałem tak ze wzrokiem wbitym w drzwi. Starałem się nie myśleć o moich planach, bo kto wie? Może potrafią czytać w myślach? Postanowiłem ignorować ją, aż się mną znudzi.
- Wiesz dlaczego chciałam żebyś został?
Nie odpowiedziałem.
- Nie wiesz jak to jest przez setki lat tkwić tutaj jako duch... Czułam się samotna.
Jej szczerość mnie zaskoczyła. Spojrzałem na nią, nie kryjąc zdziwienia.
- I co? Ja mam to zmienić, tak? Wiesz, że kiedyś się zestarzeje? Umrę? - Nie chciałem zmięknąć, dlatego przyjąłem obojętną postawę, której zamierzałem się trzymać.
- Będziemy na zawsze ze sobą.
Serce podskoczyło mi do gardła, ale nie dałem tego po sobie poznać.
- Nie lepiej jak mnie zabijesz?
- Po co? Nie chce tego robić...i nie mogę. Nie jesteś związany z tym domem. Nawet jeśli tutaj umrzesz w taki sposób, nie będziemy mogli być razem. Musi to być śmierć naturalna.- Zbliżyła się do mnie, zmniejszając dzielącą nas przestrzeń, a ja pragnąłem ją od razu zwiększyć, ale nie miałem jak.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Będziesz mnie więzić w tym pokoju? Potrzebuję trochę cywilizacji, normalnych warunków do życia, w innym bądź razie zwariuję. - Starałem się za wszelką cenę ciągnąć temat, bo podejrzewałem co Juliet chce zrobić. Nasz ostatni pocałunek był dziwny, na początku wręcz obrzydliwy, ale jednak magiczny.
- Nic ci nie będzie...
Patrzyłem na nią: wyglądała pięknie. Gdybym nie wiedział, ze to duch, to wcale bym się nie domyślił. Wyglądała zwyczajnie, jak normalny człowiek. Może jej wizja wcale nie była taka zła?
Od razu odgoniłem od siebie te myśli. Nie chce spędzić reszty życia w domu pełnym duchów.
- A co z resztą? Jeśli oni mnie zabiją? Twoje siostry nie są zbyt sympatyczne...za facetami też nie przepadają.
- O nich się nie martw. Nie mają do ciebie dostępu.
Rozmyślałem co to może znaczyć, lecz nie miałem pojęcia. Może...rzuciła na nich jakieś zaklęcie? Nie, to durne. Nie zamierzałem dalej z nią dyskutować, więc znów odwróciłem wzrok na drzwi i patrzyłem w nie, czekając na odpowiedni moment by zwiać.
Poczułem jej delikatną, miękką dłoń na policzku, co wydawało się kompletnie sprzeczne z naturą. Była duchem, nie powinna móc mnie nawet dotknąć, powinna znikać za ścianami, latać w powietrzu i robić wszystkie duchopodobne dźwięki. Widocznie moje wyobrażenie o duchach było błędne.
Juliet odwróciła moją twarz w swoją stronę. Patrzyłem w jej oczy; były bez wyrazu. Zbliżyła swą twarz bliżej mojej, a ja wiedziałem, że to ta chwila - chwila, by zwiać. Zanim jednak zdążyłem się podnieść, ona usiadła na mnie okrakiem łącząc nasze usta w głębokim pocałunku. Pierw przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia, bo mimo iż była bardzo urodziwa, to wciąż była czymś paranormalnym, nieżywym. Jej pocałunek jednak wydawał się kompletnym przeciwieństwem - był aż za żywy. Nawet jeśli bym chciał (a co było naprawdę dziwne - nie chciałem), nie dałbym rady teraz się jej wyrwać, trzymała mnie w żelaznym uścisku.
Moje dłonie powędrowały na jej smukłą, idealną talię. Wodziłem rękoma po jej zimnych plecach, równocześnie odwzajemniając jej dziki pocałunek. Była pełna zapału, kipiała pożądaniem, a mnie wydawało się, że daje mi część swoich emocji i zachcianek. Pragnąłem jej. Karciłem się za to w myślach, ale ciało odmówiło posłuszeństwa, robiło co chciało - a chciało Juliet. Nie potrafiłem nad sobą zapanować.
Juliet szybko pozbyła się mojej koszulki i przejechała swoimi lodowatymi opuszkami palców po moim torsie, przez co przeszedł mnie kolejny dreszcz, tym razem z podniecenia. Ustami powędrowała na moją szyję, by udostępnić jej ją całą, głowę odchyliłem lekko w bok. Z moich ust wydostało się westchnienie rozkoszy. Walczyłem ze swoim ciałem, jednak nie chciało współpracować.
Dotarło do mnie, że mimo tylu przyjaciół również byłem samotny, brakowało mi takich rozkosznych uniesień. W głębi duszy pragnąłem teraz zrobić to z Juliet, jednak rozum głośno mówił mi, że to błąd.
Dłońmi tym razem skierowałem się w dół - do ud, by móc chwycić koniec jej sukienki i jednym szybkim i zgrabnym ruchem ściągnąć ją z niej, odkrywając jej blade ciało. Nie miała na sobie stanika, ponieważ sukienka była tak wyszyta, by pełnić również funkcje biustonosza.
Naparłem na dziewczynę, zmuszając ją, by położyła się na kanape. Zrobiła to, nie odrywając naszych ust, i ciągnąc mnie za sobą. Uniosłem się lekko i ująłem delikatnie jej dłonie, które ułożyłem tak, by spoczywały na moim torsie. Nie chciałem, by mnie ściskała, była nienaturalnie silna, nie wypuściłaby mnie. Była jednak tak podniecona, tak targało nią pożądanie, że zapomniała, iż w każdej chwili mogę uciec. Wykorzystałem to.
W sekundę podniosłem się i pobiegłem do drzwi, na które musiałem mocno naprzeć, by się otwarły. Usłyszałem wściekły krzyk dziewczyny, ale nie przejmowałem się tym.
Drzwi wejściowe były zamknięte, po drugiej stronie słyszałem, jak chłopcy walczą, by je otworzyć. Przez to wszystko całkiem o nich zapomniałem. Nie mogą wejść tutaj z powrotem. Odszedłem od drzwi, zamierzając poszukać jakiegoś innego wyjścia. Gdy się obróciłem, za mną stała wściekła Juliet. Dzięki temu, że ściągnąłem z niej sukienkę zyskałem nieco na czasie, ponieważ jak podejrzewałem: zanim zaczęła mnie ścigać, ubrała kiecke. Ominąłem ją i biegiem udałem się do kuchni. Tam poszukałem noża i włożyłem go do kieszeni spodni, pewny, ze później mi się przyda, po czym biegiem ruszyłem dalej, szukając jakiegoś wyjścia.
Juliet pojawiała się ciągle przede mną, ja za każdym razem ją omijałem. Trwało to dość długo, znalazłem się znów przy drzwiach frontowych. Usiadłem na schody i poczekałem na Juliet. Zjawiła się po sekundzie.
- Myślisz, że mi uciekniesz? - Zadrwiła.
- Nie. Chciałem cię tylko rozzłościć.
Oczywiście, że chciałem uciec, ale co miałem innego powiedzieć. Juliet przez to wściekła się jeszcze bardziej, lecz opanowała emocje i uniosła lekko brew uśmiechając się łobuzersko.
Przed oczami zrobiło mi się ciemno, po czym znalazłem się w jakimś nieznanym mi miejscu. Ściany były zrujnowane, w każdej musiała być przynajmniej jedna dziura, tapety zdarte tak, że ukazywały gołe czerwone cegły. Podłoga była drewniana. Nie, to nie była podłoga. To był tak jakby most, przejście na następną stronę. Spojrzałem w dół, miałem wrażenie, że ściany odsuwają się ode mnie ukazując mi głębokie morze czerni, a mostek zwęża w wąskie przejście. Mogłem spaść gdybym nie był ostrożny.
Delikatnie i spokojnie stawiałem kolejne kroki, mostek mimo to chwiał się niebezpiecznie na boki. Po drugiej stronie mostu był stały grunt, postanowiłem przebiec ten niewielki dystans. Gdy zacząłem biec most chwiał się jeszcze bardziej, lecz byłem już dość blisko końca. W ostatniej chwili spadłem. Mój krzyk odbił się echem o puste ściany.
To nie był jednak mój koniec. Spadłem w ciemność, jednak po chwili stałem już w lekko oświetlonym pomieszczeniu. Po ciele spływały mi lodowate krople potu, ręce mocno drżały. Bałem się. Z ciemnego rogu ktoś ruszył w moją stronę, odruchowo zacząłem cofać się w tył. Gdy postać stanęła pod jedną z lamp i przez to mogłem dostrzec kim jest, włosy stanęły mi dęba na całym ciele. To był Liam.
- Liam? - Szepnąłem. - Liam, co ty tu robisz?! Miało was tutaj nie być..jak weszliście do domu? Znów was dopadli.. - Pokiwałem głową, żałując, że moje poświęcenie poszło na marne. Podszedłem do Liama i go przytuliłem. On jednak stał bez ruchu jak głaz. Zdziwiłem się.
Zanim zdążyłem jakoś zareagować na fałszywego Liama, ten przywalił mi pięścią w brzuch. Skuliłem się z jękiem. Nie mogłem uwierzyć, że byłem takim idiotą i naprawdę pomyślałem, że to mój przyjaciel.
Liam zadawał kolejne ciosy, każdy był trafny. Krew pociekła mi z nosa, po tym jak z pięści oberwałem w sam jego środek. Słyszałem jak pęka mi kość.
- Przestań!
Chciałem się bronić, lecz ciężko było by mi kiedykolwiek uderzyć Liama, nawet jeśli teraz to nie był on, ale wyglądał dokładnie tak samo. Dla mnie to tak jakbym bił tego prawdziwego.
Odsunąłem się spory kawałek, ale Liam był szybszy. Co chwila obrywałem pięściami to po twarzy, to po żebrach, to po brzuchu. Krew lała mi się nawet z ust. Nie wytrzymałem i uderzyłem go pięścią w twarz najmocniej jak potrafiłem. Zatoczył się w tył, jednak nic chyba nie poczuł. Bez najmniejszego wysiłku rzucił mną o pobliską ścianę. Bolała mnie każda część ciała, ciężko łapałem powietrze, a krew wciąż lała się i lała. Przypomniałem sobie, że w kieszeni schowałem nóż, wyciągnąłem go drżącą dłonią.
Gdy Liam tylko do mnie podszedł wbiłem go głęboko, aż do rękojeści w jego klatkę piersiową. Otworzył szeroko oczy i wydobył z gardła cichy jęk. Łzy zaczęły spływać mi z oczu. To było straszne. Zabijałem Liama. Zabiłem go.
Zamknąłem oczy, by nie musieć na to patrzeć i zadałem kolejny cios. Poczułem jak pada na kolana. Zrobiłem kolejny cios.
Zabiłem Liama. Zabiłem go - powtarzałem wciąż w głowie.
Był to najgorszy dzień w moim życiu. Te przeżycie już na zawsze mnie odmieni, wiem to. Musiałem patrzeć na śmierć przyjaciela, na śmierć którą ja mu zafundowałem.
Gdy otworzyłem oczy znajdowałem się znów na schodach w domku, a naprzeciwko mnie stała Juliet uśmiechając się do mnie.
- Będziesz tak karany za każdy wybryk. Za każdy! Rozumiesz?
- Oczywiście - rzekłem beznamiętnie.
Wyciągnąłem z kieszeni nóż i wbiłem go sobie głęboko w brzuch. Nie zastanawiałem się nad tym co robię. To był mój plan awaryjny od samego początku. Widziałem jak śliczną twarz Juliet wykrzywia gniew. Po chwili zniknęła, a do domu wtargnęli Zayn i Liam. Ciągle mój mózg odtwarzał chwilę w której go zabijałem. Nie mogłem tego znieść. Chłopcy krzyczeli coś do mnie, nic jednak nie słyszałem. W uszach szumiała mi krew. Ciało bezwładnie opadło na podłogę. Widziałem jeszcze przez chwilkę, jak chłopcy próbują mnie ratować, jak próbują gdziekolwiek się dodzwonić, jak ich twarze pokryte są bólem. Ja już będę miał spokój. Egoistyczne nastawienie, wiem.
............................................................................................................................................................
Oto przedostatni rozdział. Jak się podoba? :)
Wybaczcie mi, że akurat trafiło na Nialla.
Liczę na komentarze z Waszą opinią, kochani! Bo to one za każdym razem motywują mnie do kontynuacji opowiadania. Dziękuję Wam za to!
Przy okazji dziękuję za wszystkie nominacje do Libster Award, ale ja niestety nie mam tyle czasu, żeby odpowiadać na pytania i tym podobne. Ale doceniam to, jestem wdzięczna i ślicznie dziękuję :) xx
Bardzo serdecznie witam Was na moim blogu.
Będzie to opowieść o pewnej dziewczynie i jej przyjaciołach z One Direction, którzy odwiedzą nawiedzony dom- hotel.
Mam nadzieję, że choć trochę Was to zaciekawi i że niektóre wątki naprawdę będą dla Was straszne. Będą również wątki+18.
Będzie to opowieść o pewnej dziewczynie i jej przyjaciołach z One Direction, którzy odwiedzą nawiedzony dom- hotel.
Mam nadzieję, że choć trochę Was to zaciekawi i że niektóre wątki naprawdę będą dla Was straszne. Będą również wątki+18.
wtorek, 19 lutego 2013
czwartek, 7 lutego 2013
Rozdział X
*Zayn*
- Bonnie! Kochanie, jesteś tam?! - waliłem pięścią w drzwi, by uświadomić jej, że jestem po drugiej stronie.
- Zayn! Boże, Zayn, pomóż mi! - usłyszałem załamujący się głos Bonnie. Serce zaczęło mi szybciej bić, gdy miałem pewność że żyje.
Próbowałem na różne możliwe sposoby otworzyć te cholerne drzwi, chłopcy mi pomagali, jednak nic z tego.
- Bonnie, spróbuj otworzyć drzwi - twarz dociskałem do lodowatego drewna, by móc lepiej ją słyszeć. Jej głos brzmiał lepiej niż niejedna melodia. Cieszyłem się, że ją odnaleźliśmy.
- Nie mogę. Jestem przywiązana!
Pokręciłem głową pełen gniewu. Szybkim krokiem ruszyłem na koniec pokoju, stając na przeciwko drzwi pokoju w którym znajduje się Bonnie. Biorąc rozbieg miałem zamiar uderzyć ramieniem w drzwi, lecz te, gdy dzieliło mnie od nich kilka centymetrów, otworzyły się, a ja zataczając się do przodu, wpadłem do pomieszczenia. Drzwi w sekundzie się za mną zamknęły, odrywając mnie od reszty zespołu.
- Zayn!
Głos Bonnie przepełniało szczęście, nadzieja. Pomieszczenie było pozbawione jakiegokolwiek źródła światła, więc było ciemno. Jak zawsze. Kierowałem się głosem ukochanej, więc szybko do niej dotarłem.
- Jesteś cała? - zapytałem odwiązując jej dłonie. - Nic ci nie jest? - Gdy tylko udało mi się ją uwolnić, moje dłonie spoczęły na jej policzkach, a usta połączyły się z jej w głębokim pocałunku. - Bałem się. Tak strasznie się o ciebie bałem... - wyszeptałem cicho, czując, jak łzy cisną mi się do oczodołów.
- Odnalazłeś mnie... dziękuję ci - powiedziała, tuląc się do mnie.
- Nie ruszylibyśmy się bez ciebie, wiesz przecież. - Jako odpowiedź poczułem ino, jak kiwa potwierdzająco głową. Poczułem też, że dziewczyna drży, i po chwili zorientowałem się, że jest rozebrana. Oderwałem się od niej ściągając bluzę i koszulkę. Podałem jej obie części garderoby, a ona w sekunde je ubrała. Usłyszałem ciche "dziękuję".
Mimo, że byliśmy już razem, wiedziałem, że to nie koniec. Musieliśmy się stąd wydostać, a to pewnie nie będzie łatwe. Podniosłem się, ciągnąc Bonnie za sobą.
- Jak się stąd wydostaniemy? - zapytała Bonnie.
- Jakoś na pewno. Nie ma innego wyjścia. Musimy się stąd wydostać. Musimy.
Od samego początku mego wtargnięcia do tego pokoju, chłopcy próbowali otworzyć drzwi, które nie dały za wygraną. Teraz i ja chciałem spróbować. Wiadomo, ze moje wysiłki poszły na marne. Byłem bardzo blisko załamania się. Nie miałem już sił na dalszą walkę, lecz nie mogłem się poddać.
Przeraźliwy krzyk Bonnie wbił mi się w uszy,powodując, że w pół sekundy obróciłem się w jej stronę. Nie wierzyłem własnym oczom. Stałem nad wielką przepaścią. Nade mną szalała woda z oceanu. Chmury były szare, deszcz lał jak z cebra, co chwila w oddali było widać niebieskie pioruny. Kolejny krzyk Bonnie. Wychyliłem się, by móc spojrzeć w dół. Kolana się nade mną ugięły, gdy zobaczyłem Bonnie walczącą o życie w szalejącej wodzie. Chciałem ją uratować, jednak nie potrafiłem pływać, nie zdołałbym jej ocalić. Walczyłem sam ze sobą. Byłem przemoczony do szpiku kości, deszcz lał mi się do oczu, uszu i do otwartej buzi z której wydobył się krzyk. Nie myślałem o tym długo, po prostu się podniosłem i skoczyłem.
Uderzyłem nogami w taflę wody, zanurzając się w nią głębiej i głębiej. W końcu w pewnej chwili się zatrzymałem i mogłem wypłynąć na powierzchnię. Trwało to wieczność, płuca mnie paliły, potrzebowałem powietrza. Machając nogami i rękami w wszystkie strony udało mi się wydostać głowę z wody i wziąć głęboki oddech. Niestety nie było mi dane nacieszyć się powietrzem, gdyż wielka fala zakryła mnie, spychając znów w głąb oceanu. Woda dostała mi się do gardła. Nie wiedziałem co mam robić, zacząłem panicznie wymachiwać rękoma, próbując znów się dostać na górę. To był koszmar. Nawet osoba umiejąca pływać nie dałaby sobie rady. Nie myślałem wtedy o niczym, tylko o tym, by mieć powietrze w płucach.
Udało mi się znów pojawić na powierzchni i łapczywie łapiąc powietrze, rozejrzałem się dookoła, starając się jakoś utrzymać na powierzchni. Woda się uspokoiła, lekko falowała w te i we w te, ciemne chmury zniknęły, deszcz nie padał. Byłem zdezorientowany, rozglądałem się za lądem, lecz nie było go w zasięgu mojego wzroku. Bonnie również nigdzie nie było.
- Zayn! - Gwałtowanie obróciłem się w stronę z której dochodził wrzask i zdołałem ujrzeć tylko dłoń ukochanej. Od razu popłynąłem w tamtą stronę. Starałem się jak mogłem, nie chciałem utonąć. Wiedziałem, że będę musiał zanurkować, lecz chciałem też jak najdłużej łapać oddech. W pewnej chwili nie miałem wyjścia i musiałem zanurkować. Pierw z całych sił starałem się, by utrzymać się na górze, teraz zostałem zmuszony, by kierować się w dół.
Nie myślałem już o sobie. Myślałem o tym, że muszę uratować Bonnie, a to pomagało. Widziałem jej ciało, spływające powoli na dno oceanu. Nie ważne jak bardzo się starałem - nie mogłem jej dosięgnąć. To tak jakby w pewnej chwili ktoś zaczął ciągnąć ją, oddalając ją ode mnie i każąc mi płynąć jak najgłębiej. Potrzebowałem powietrza, ale nie zważałem na piekące płuca, na ten niesamowity ból. Pragnąłem tylko uratować Bonnie.
Po chwili ból stał się nieznośny, nie dało się go zignorować. Zdałem sobie natomiast sprawę z tego, że jestem już za głęboko, że powrót zająłby już za dużo czasu i bym się udusił. Był to jednak normalny, ludzki odruch - chciałem teraz ratować siebie. Zawróciłem i film mi się urwał.
Stałem w pokoju pełnym luster. Wszędzie wokół mnie widziałem swoje odbicie. Przyjrzałem się sobie i ze zdziwieniem stwierdziłem, iż wyglądałem normalnie - zero oznak zmęczenia, cierpienia i tego typu rzeczy. Skupiłem wzrok na jednym odbiciu, było...inne. Niby to ja - niby nie. W pewnym momencie moje odbicie zaczęło się zmieniać: włosy zaczęły siwieć, na twarzy pojawiły się zmarszczki, plecy się zgarbiły, ciało wyglądało jak rodzynek. Przerażony spoglądałem w lustro, później przeniosłem wzrok na swoje ręce, które wyglądały tak samo. Cały się trząsłem, łzy spływały mi po policzkach. Może wydawać się to niczym wielkim, jednak dla mnie był to koszmar. Nie chciałem tego.
Znów skupiłem się na odbiciu, które wyglądało jak wcześniej - jak młody piękny Zayn. Nie miałem odwagi sprawdzać tego na sobie. Moje odbicie uśmiechnęło się do mnie chytrze, przez co serce podskoczyło mi do gardła. Obawiałem się, że zaraz zwymiotuję. Nie mogłem już oderwać od niego wzroku, mimo starań. Miałem na niego patrzeć, tego właśnie chcieli. Zayn w lustrze wciąż patrząc mi w oczy, pięścią rozbił lustro, które stało obok. Poczułem piekący ból w swojej dłoni. Jak to możliwe, że to co robi moje odbicie, dzieje się i mnie? Miałem wrażenie, że znajduje się w dennym horrorze.
Zayn w lustrze wyciągnął wielki odłamek z dłoni, jednak tylko ja dałem oznaki bólu, on nawet nie drgnął, wciąż się do mnie uśmiechał. Przyłorzył ostre szkło do ręki, wbił je głęboko w skórę i zaczął robić kreski, chyba coś pisząc. Zacisnąłem pięści, czując jak ręka mnie piecze, a krew delikatnie spływa w dół. Me odbicie uniosło rękę w górę, pokazując, co napisał, a było to krzywe "Bonnie". Pokręcił głową, krzywiąc się z pogardą i wbił szkło w jedną z linni, które przed chwilą wyciął i pociągnął mocno w dół, odrywając mi tym samym skórę. Krzyknąłem z bólu, zaciskjąc pięści jeszcze mocniej. Tylko tyle mogłem zrobić, ponieważ nie mogłem się ruszyć, oderwać od niego wzroku.
Zrozumiałem o co im chodzi. Znają wszystkie moje słabości, wszystkie lęki i wady, i starają się wykorzystać je przeciwko mnie. Doskonale zdają sobie sprawę z tego, że jestem próżny i najchętniej spoglądam w lustro, więc każą mi patrzeć w me odbicie, które się starzeje, a później na moje cierpienie, a na końcu śmierć.
Mam patrzeć jak umieram...
- Skończ! Przestań! Błagam... Daj mi spokój, do kurwy!! - Krzyczałem z bólu.
Moje odbicie żwawo wbijało odłamek lustra w swoją - moją skórę, sprawiając mi przy tym ostry, nie do wytrzymania ból. Powoli obdzierał mnie ze skóry, zaczynał na rękach, a kontynuował na nagim torsie. Moje nogi nie miały sił utrzymywać ciężaru mego ciała, w normalnym przypadku padłbym, na kolana, ale coś mi to uniemożliwiało, musiałem stać. Stałem więc i patrzyłem na obnażone ze skóry ręce, a widok ten był paskudny, najchętniej wymazałbym to na zawsze z pamięci, najchętniej straciłbym wzrok.
Jak na komendę Zayn w lustrze skierował zakrwawiony odłamek do mojego oka.
- Nie! Nienienienie! Kurwa, nie! - Szarpałem się, próbowałem zamknąć oczy, uniknąć ciosu, cokolwiek - nic z tego.
Skierowałem wzrok na mój zmasakrowany tors: jego prawa część była calutka pokryta krwią, nie było chociażby skrawka normalnej, czystej skóry.
Mój oddech był przyśpieszony i płytki, z trudem go łapałem. Bicie mojego serca mogłem słyszeć nawet teraz, gdy głośno jęczałem.
Kiedy to się skończy?
Kiedy w końcu umrę?
*Niall*
-Juliet! Błagam cię...pojaw się! - To było chyba jedyne wyjście, musiałem poprosić ją o pomoc. Raz mi pomogła, może drugi raz zrobi to samo.
Chłopcy walczyli z drzwiami z pomieszczenia w którym przebywał Zayn i Bonnie. Głośne krzyki Zayna nie wróżyły niczego dobrego, nie mieliśmy wiele czasu. Mógł umrzeć.
Zrezygnowany stałem w kącie pokoju, już od dłuższego czasu próbując przywołać do siebie ducha. Wiedziałem, że tylko ona może to zakończyć.
Ocierając się o ścianę przyklęknąłem, ponownie wybuchając płaczem. Nikt z nas nie miał już na nic sił, byliśmy wykończeni psychicznie i fizycznie. Jestem najwrażliwszy z wszystkich, więc moja psychika już wysiadała.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami, w pierwszej sekundzie pomyślałem, że tracę przytomność, jednak przede mną pojawiła się Juliet. Podniosłem się, przymrużając oczy, gdyż jasność jej postaci mocno raziła w oczy.
- Pomóż nam! Proszę cię, niech się to skończy...
- Chcę coś w zamian. - Pierwszy raz przemawiała do mnie w normalny, ludzki sposób, czyli poruszając ustami, a dźwięki wydobywały się z jej gardła, nie z niewiadomo skąd.
- Co? Co chcesz?
- Coś od ciebie...nic wielkiego... - Podeszła do mnie, uśmiechając się niewinnie.
To nie mogło skończyć się dobrze.
- Mów co chcesz, czekam! - Zniecierpliwiony ponagliłem ją, ponieważ zdawałem sobie sprawę z tego, że z Zaynem jest coraz gorzej.
- Wypuszczę twoich przyjaciół, ale ty zostaniesz.
- Że co?! Ja mam zostać?! Ale po co...dlaczego...ja.. - Nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć, jej prośba zbiła mnie z tropu. Po jaką cholerę mam tutaj zostać? Żeby na mnie mogli się wyżywać? Musiałem to zrobić. Musiałem się zgodzić. Może będzie dla mnie jeszcze szansa.. - Ok. Zostanę. A teraz ich uwolnij.
Wiadomo, że nie chciałem zostać, ale nie zostało mi nic innego jak się poświęcić. Chłopcy zrobiliby to samo dla mnie, jestem pewien. Kocham ich, dlatego chcę, żeby nie musieli już cierpieć, choć dla mnie oznaczało to niekończące się katusze.
................................................................................................................................................
I oto nowy rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. :)
Boje się, że zmieniam się w psychopatę, bo to nie jest normalne co ja piszę, haha.
Jak już wspomniałam kiedyś, opowiadanie zmierza ku końcowi, może napiszę jeszcze z jeden - dwa rozdziały. I tu mam coś dla Was, daję Wam wybór: Historia ma skończyć się happy endem, bądź nieco tragicznie?
Piszcie w komentarzach co wolicie, a ja napisze zakończenie, które wybierzecie.
Pozdrawiam! :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)