Bardzo serdecznie witam Was na moim blogu.
Będzie to opowieść o pewnej dziewczynie i jej przyjaciołach z One Direction, którzy odwiedzą nawiedzony dom- hotel.
Mam nadzieję, że choć trochę Was to zaciekawi i że niektóre wątki naprawdę będą dla Was straszne. Będą również wątki+18.

wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 12 - The End


*Niall*

Szedłem piękną polaną, pogoda dopisywała, niebo miało cudowny odcień błękitu, małe bielusie chmurki płynęły po niebie, spokojnie, bez pośpiechu. Odwróciłem się, by się rozejrzeć, lecz pole widzenia zasłonił mi duży, biały koń. Podszedłem do niego, bez zastanowienia. Cały czas miałem dziwną pustkę w głowie, tak jakbym nie był w stanie o niczym innym myśleć, jak o tej polanie i panującym tutaj spokoju. Wszedłem na konia i chwyciłem się jego grzywy. Koń ruszył przed siebie. Wiatr rwał moją białą koszulkę, włosy. Zmrużyłem oczy i lekko schyliłem się ku szyi konia, by mieć większą pewność, że nie spadnę. Koń gnał przed siebie tak szybko, że obraz mi się rozmazywał, wszystko zlało się w jedną plamę. spojrzałem w górę - na słońce. Jego blask mnie oślepił, skrzywiłem się spuszczając głowę w dół. Mimo iż oczy miałem zamknięte, wciąż widziałem porażający blask słońca. Zakryłem dłońmi oczy, bezmyślnie puszczając konia. Koń w tym momencie przyśpieszył, a ja spadłem twardo i mocno na podłogę. Upadek wyrwał mi oddech z płuc. Ciężko zaciągnąłem się powietrzem.
Otwarłem szeroko powieki, biorąc głęboki, łapczywy wdech. Nade mną stało pełno ludzi, robili coś przy mnie, nie mogłem rozpoznać twarzy, oczy wciąż bolały mnie od blasku słońca, wciąż wszystko mi się rozmazywało. Usłyszałem denerwujące pipanie, gdzieś niedaleko ucha. Wtedy dotarł do mnie krzyk. Krzyk Liama.
- Wpuście mnie do niego! Niall! Niall! - Odgłos dochodził gdzieś z daleka, nie mogłem ocenić skąd dokładnie, gdzie znajduje się jego źródło.
Zamknąłem ciążące mi powieki i próbowałem sobie przypomnieć cokolwiek. Gdzie ja jestem? Co to za ludzie? Dlaczego Liam krzyczał? Coś mi się stało?
Wtedy w błyskawicznym tempie dotarło do mnie, że przecież zadźgałem się nożem, że przecież...umarłem? Najwyraźniej udało im się mnie ocalić. Więc znajdowałem się w szpitalu. Bezpieczny. Ponownie uniosłem powieki i zamrugałem kilka razy, świecące lampy na suficie raziły mnie, więc skupiłem wzrok gdzie indziej.
- Panie Horan? - usłyszałem.
Nie byłem w stanie nic z siebie wydusić, więc uniosłem lekko dłoń, dając znak, że jestem obecny, przytomny. Poczułem piekący ból w brzuchu, tak jakby rana się paliła. Człowiek wciąż do mnie mówił, lecz nie miałem pojęcia co, tak jakby mówił do mnie w innym języku. Głos stawał się coraz cichszy i cichszy, aż w końcu ustąpił. Zapadła cisza i kompletna ciemność.

- Nialler... - Ktoś dotykał lekko mojego ramienia, chcąc mnie obudzić. Ale ja nie chciałem się obudzić, chciałem spać, tak długo, jak to tylko będzie możliwe. - Niall, proszę... obudź się.
Chciałem przewrócić się na bok, ponieważ plecy na których leżałem całkiem mi zdrętwiały, lecz rana w brzuchu zaprotestowała, więc zostałem w takiej pozycji. Westchnąłem głęboko i spojrzałem na osobę, która mnie obudziła. Niestety nie domyśliłem się kto to, ponieważ wszyscy moi przyjaciele siedzieli przy moim łóżku. Mogą tyle osób w ogóle wpuszczać do jednego pokoju? - zastanowiłem się.
- Zabiję - wyszeptałem. - Obudziliście mnie. - Usłyszałem śmiech przyjaciół i od razu lepiej się poczułem. Zayn podszedł do mnie i poczochrał mi włosy, mówiąc, że wyglądam jak siedem nieszczęść.
- Strasznie się o ciebie baliśmy. Co ci w ogóle przyszło do głowy?! Jak mogłeś to zrobić, Niall? - Liam siedział na małym krzesełku przy moich nogach. Skupiłem na nim wzrok, nie bardzo wiedząc co mu odpowiedzieć. Przecież ja chciałem ich tylko uratować.
- Zostaw go, Liam. Niech chłopak odpocznie. - Wtrącił się Harry. - Siemka, Niall. Przynieśliśmy ci coś. - Chłopak uśmiechnął się szeroko i podał mi torbę z KFC. Niemal zapomniałem, że umieram z głosu!
- Och, dzięki Bogu coś do żarcia. - Odebrałem torbę i od razu wyciągnąłem jej zawartość, pochłaniając wszystko w ekspresowym tempie. - Jak mnie stamtąd wydostaliście? - Zapytałem, przeżuwając hamburgera.
Nie był to teraz najlepszy temat, ale chciałem wszystko wiedzieć. Na samą myśl o tym zdarzeniu, wszystko co zjadłem niemal podeszło mi do gardła. Zanim by mi się odechciało zjeść, wepchnąłem resztki do buzi i popiłem wodą. W brzuchu jednak wciąż mi burczało, a pewnie szpitalne jedzenie ogranicza się jedynie do szarej papki.
Chłopcy milczeli, żaden nie miał zamiaru zdradzić mi tego faktu. Uniosłem lekko brwi ku górze, dając im znak, że czekam na odpowiedź.
- Jutro możesz już wyjść z szpitala. Nie jest tak źle jak myśleliśmy. Chociaż twój stan był niestabilny, straciłeś ogromną ilość krwi. Jednak jesteś silny i wszystko wróciło do normy. Leżysz tutaj już od 3 dni, wczoraj pierwszy raz się przebudziłeś. - Wczoraj? Czyli od mojego ostatniego przebudzenia minęło doba? A mogłoby się wydawać, że to było zaledwie kilka minut temu. - Później cały czas spałeś, zbierałeś siły. Musieliśmy cię w końcu obudzić. - Wytłumaczył mi Liam.
Przypomniał mi się mój sen o polanie i koniu. Cały czas zastanawiałem się, co on miał oznaczać. Doszedłem do wniosku, że..może to była moja droga do nieba. Może tam się wybierałem, lecz w ostatniej chwili, gdy spadłem z konia, udało im się mnie uratować. Brzmi absurdalnie, lecz wierzę w to.
- Ale ja chce wiedzieć, jak dostaliście się do mnie w hotelu. Nie zmieniajcie tematu. - Oburzyłem się, bo najwyraźniej żaden z nich nie miał zamiaru zdradzić mi tej tajemnicy. - Gdzie Bonnie? - Zorientowałem się, że jedynie jej brakuje.
- Wszystko z nią OK, jest w domu. - Odpowiedział mi Zayn, lekko się uśmiechając.
 - Więc ty i Bonnie, taa? - Zapytałem lekko ironicznie. - Kto by pomyślał.
- Wal się. - Chłopak posłał mi szeroki uśmiech.

Chłopcy przesiedzieli ze mną całe południe. W między czasie przyszedł lekarz, sprawdzić mój stan zdrowia, zapytać jak się czuję i tego typu rzeczy. Gdy już zostałem całkiem sam, postanowiłem się przespać. Mimo że ciągle spałem, wciąż czułem się zmęczony i śpiący. Głęboka rana w brzuchu nieźle dawała mi w kość, ale mimo to udało mi się usnąć.
Ciemność przed oczyma powoli zaczęła się ruszać, zmieniać kolory i dobierać kształty. Po chwili znajdowałem się już na strychu. Strychu z hotelu. Gęsia skórka momentalnie wyskoczyła mi na skórze, dłonie lekko zaczęły się pocić. Ogarnął mnie strach. Czemu tutaj znów jestem?
Witamy z powrotem. Ha ha ha, myślisz, że się uwolniłeś? Myślisz, że naprawdę znajdujesz się już w szpitalu?
Drwiący śmiech Juliet dopadł mnie ze wszystkich stron. Rozejrzałem się spanikowany. Ona mnie tylko prowokuje, to nie dzieje się naprawdę, jestem w szpitalu. Jestem bezpieczny - powtarzałem sobie w głowie.
No proszę cię, Niall, naprawdę jesteś taki głupi? Nie wiesz, że potrafię manipulować twoimi myślami? Dałam ci przez chwilkę uczucie bezpieczeństwa. To było wstrętne, prawda?
Zacisnąłem mocno szczękę, czując jak zęby zaczynają mnie boleć od tego ucisku. Popatrzyłem na swój brzuch - rana była świeża, wciąż lała się z niej krew. Czułem tępy ból. Miałem ochotę płakać.
- Nie! Wcale tutaj nie jestem. To tylko twoja kolejna sztuczka. Dopadłaś mnie we śnie. - Powiedziałem przepełnionym nienawiścią głosem.
Juliet pojawiła się obok mnie i uśmiechnęła słodko, z litością. Patrzyłem na nią nie wierząc, że taka piękna istota zarazem może być tak potworna. Jest zła do szpiku kości.
- Wynocha. Wynocha z mojego snu.
- Nie jestem w nim, już mówiłam.
- Wynoś się.
- Ty jesteś moim domu, to ty się wynoś.
- To mnie wypuść.
- Nie ma takiej opcji.
Odchyliłem głowę do tyłu, powstrzymując się od wybuchu. Ręce trzęsły mi się, sam nie wiem już czy ze strachu, czy ze złości. Ciepła krew strużkami wypływała z mojej rany, a ja czułem jak życie ze mnie odchodzi. Przyłożyłem dłoń do rany, starając się jakoś powstrzymać krwawienie, lecz nic tam nie poczułem. Znów skierowałem wzrok na brzuch - rana zniknęła. Spojrzałem zdezorientowany na swoje dłonie, które powinny być brudne od krwi, lecz te były czyste. Już kompletnie nie wiedziałem co się dzieje. Chyba już do reszty zwariowałem.
- Nie zdążyłeś dźgnąć się nożem, Niall. - Powiedziała Julie z jadowitym uśmiechem, po czym zaśmiała się. Jej śmiech brzmiał jak opętany, szaleńczy...złowieszczy.
Rozglądałem się po słabo oświetlonym strychu, w celu odnalezienia jakiejkolwiek drogi ucieczki. Nogi same zaczęły biec, widząc uchylone drzwi. Juliet rzecz jasna była szybsza; drzwi zamknęły się z hukiem tuż przed moim nosem, niemal przytrzaskując mi stopę. Z całych sił uderzałem ramieniem w drzwi, równocześnie naciskając na klamkę. Drzwi nie chciały ulec mojemu naciskowi. Spróbowałem jeszcze kopniakiem, jednym, drugim, trzecim i czwartym. W moich żyłach płynęła czysta adrenalina, nie odczuwałem bólu, nie odczuwałem już strachu, chciałem tylko w jakiś sposób się stąd wydostać. Kierowany impulsem, doskoczyłem do Juliet i chwyciłem ją za szyję, miażdżąc ją z całych sił gołymi dłońmi. Chytry uśmiech nie schodził jej z twarzy. Chwilę później rozpłynęła mi się w dłoniach.

*Harry*

Podczas gdy Zayn siłą próbował otworzyć drzwi wejściowe, a reszta robiła to samo z oknami, ja zastanowiłem się, czy nie ma do domu innego wejścia. Przyjrzałem się jeszcze raz chłopakom i Bonnie, wszyscy byli zbyt skupieni na tym co robili, by dostrzec, że zniknąłem. Skierowałem się na tyły domu. Znajdował się tam wielki ogród, ogrodzony niewielkim płotem, bez problemu przez niego przeszedłem. Z tyłu budynku znajdowały się dwie pary drzwi; jedne do domu, drugie do bodajże piwnicy. Na samym końcu ogródka znajdowała się niewielka szopa, postanowiłem później do niej zaglądnąć  w razie gdy drzwi nie będą chciały się otworzyć. Być może że znajdę tam jakąś łopatę lub siekierę.
Pierwsze drzwi, które postanowiłem otworzyć, to były te prowadzące do domu. Nacisnąłem na klamkę z ogromną nadzieją, że będą otwarte. Nie mogłem się spodziewać niczego innego, jak tego, że drzwi będą zamknięte. Postanowiłem sprawdzić również drugie drzwi, lecz te również nie zamierzały wpuścić mnie do środka. Tak jak planowałem, wybrałem się do szopy. W jej wnętrzu było pełno przyrządów ogrodniczych, bez problemu odnalazłem wielką łopatę, a dokładniej szukając odnalazłem również siekierę, którą można by było rozwalić drzwi.
To było głupstwem co teraz robiliśmy. Nie wiadomo czy Niall wciąż żył. Żałowałem, że tak szybko stchórzyłem, że tak szybko się poddałem. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek sobie wybaczę. Mój przyjaciel może wciąż siedzi w tym domu i cierpi, czekając na naszą pomoc. Potrząsnąłem głową, chcąc odgonić te myśli i ogromne poczucie winy. Zawróciłem do reszty.
- Zayn! Posuń się! - Krzyknąłem, gdy znalazłem się już blisko nich. Rzuciłem łopatę na ziemię, a siekierę chwyciłem oburącz i zamachnąłem się nią do tyłu, biegnąc na drzwi. Z wielkim zamachem wbiłem siekierę w drzwi. Później zrobiłem to kolejne razy, aż w drzwiach zrobiła się ogromna dziura. Szczerze nie spodziewałem się, że tak sprawnie i bez problemów mi pójdzie. Popatrzeliśmy się z Zaynem na siebie i powoli weszliśmy do domu.
- Coś mi tu śmierdzi. - Zayn wymówił moje myśli na głos. Pokiwałem jedynie głową. - Tak po prostu?! Siekierą?! - Krzyknął bardziej do duchów, niż do mnie czy do reszty.
-Zayn, pamiętaj, że to tylko stary dom... - Wtrącił się Louis.
- No jasne, stary dom. Ale przez 10 minut kopałem te cholerne drzwi! A Wy? Tyle samo co ja próbowaliście rozbić szyby, a Harry wziął siekierę i tak po prostu rozwalił drzwi? Bez problemu? Nie gra mi to. Ani trochę. - Pokiwał głową.
- Zgadzam się. Coś nie gra. - Odezwał się Liam.
- Koniec pogaduszek. Louis idziesz ze mną. Zayn i Liam, bierzecie Bonnie i idziemy wszyscy szukać po raz kolejny Nialla. Zrozumiano? - Przejąłem kontrolę nad tym wszystkim. Ktoś tutaj musiał rządzić.
- Jasne. - Zgodzili się.
- Liam, po co ci ta łopata? - Louis popatrzył na niego, wskazując palcem na sprzęt trzymany przez niego.
- To nie łyżka, więc nie patrz tak dziwnie na mnie. Poza tym zawsze się przyda. Rusz trochę mózgownicą. - Liam zrobił szybki ruch łopatą, dając Louisowi do zrozumienia, że może nią komuś przywalić, chcąc się bronić.
- Jezusie, Louis, chodź. Każda rzecz teraz się przyda, nie dokuczaj mu. Akurat teraz. - Posłałem mu karcące spojrzenie. Wskazałem ręka na schody. - Idziemy na górę. Wy wiecie co macie robić. Dreć japę, jak co.
Poszedłem z Louisem na górę i w milczeniu przeszukiwaliśmy kolejno każde pokoje. Nie odstępowaliśmy od siebie na krok, by coś nas przypadkiem nie rozdzieliło. Ja kryłem go, on krył mnie, i tego się trzymaliśmy. W żadnym pokoju nie było ani śladu Nialla. Na korytarzu leżały nasze rzeczy, które zostawiliśmy tutaj, szukając ostatnim razem Nialla. Nagle w kieszeni spodni coś zaczęło mi wibrować. Szybko wyjąłem telefon i popatrzyłem na wyświetlacz.
- To Niall! - Krzyknąłem, odbierając telefon. - Niall? Niall, gdzie jesteś?
- W- w piwnicy. Pomóżcie mi... - Wyjąkał chłopak słabym głosem.
- Już do ciebie idziemy, Niall! Trzymaj sie! - Popchnąłem Louisa w stronę schodów w dół. - Nie rozłączaj się  Słyszysz mnie? Halo!
- Po prostu przyjdźcie... - Usłyszałem, zaraz potem się rozłączył.
- Nie! Niall! Kurwa! - Krzyknąłem do słuchawki, mimo iż już dawno mnie nie słyszał. Wybrałem jego numer, lecz nie mogłem się z nim ponownie skontaktować. Brak zasięgu.
- Co jest? - Dopytywał się Louis.
- Do piwnicy. Szybko! - Zbiegłem po schodach, mimo plączących się nóg.
Biegiem skierowałem się do piwnicy. Reszta, słysząc ten hałas, który narobiłem, zawróciła do nas. Szarpnąłem drzwiami mocno do siebie, przypuszczając, że znów będą zamknięte. Ku mojemu zaskoczeniu, otwarły się bez problemu, uderzając we mnie, przez siłę z jaką je otwarłem. Wsadziłem głowę do pomieszczenia, starając się coś zobaczyć.
- Niall? Hej, jesteś tu? - Zapytałem, a gdy nikt mi nie odpowiadał, wszedłem do środka.
- Wchodźcie, ja z Bonnie tutaj zostaniemy. - Odezwał się Zayn, a zaraz po tym usłyszałem kroki dwójki, która miała ze mną iść.
Gdy dotarliśmy na dół, przeszły mnie ciary. Na samą myśl, co tutaj się niedawno działo, ogarniał mnie lęk. Nie zamierzałem mu się jednak poddać, nie chciałem ponownie stchórzyć. Zacząłem wołać Nialla, chłopcy zrobili to samo. Na nieszczęście nikt się nie odezwał. W chwili, gdy zwątpiłem w jego obecność tutaj, drzwi którymi tutaj weszliśmy zamknęły się.
- Zayn!
- Stary, to nie ja! Nie da się ich otworzyć! - Ledwo co słyszałem głos przyjaciela zza drzwi.
- Pięknie! Po prostu bomba! To była pułapka, a ja w to uwierzyłem! - Wplotłem dłonie we włosy, mocno chwytając je palcami. Mrugałem szybko powiekami, powstrzymując łzy od wypłynięcia.
- Harry, spokojnie. Raz nam się udało stąd wydostać, uda się i drugi raz... To nie twoja wina... - Liam od razu znalazł się przy mnie, by mnie pocieszyć.
Nienawidziłem siebie w tej chwili. Nienawidziłem.

*Niall*

Gdy Juliet tak po prostu zniknęła, przelałem całą złość na rzeczy znajdujące się wokół mnie. Stare krzesła zostały zniszczone, regały wywrócone, stoły połamane. Jedyne co zostawiłem to duże okrągłe lustro wiszące na jednej ze ścian. Wcześniej go nie dostrzegłem. Teraz stałem przed nim patrząc na nieznajomą osobę po drugiej stronie. Tak jest, wydawałem się dla siebie kimś zupełnie obcym. Nie poznawałem siebie pod względem wyglądu i zachowania. Osoba po drugiej stronie miała potargane włosy, zaczerwienione gałki oczne, napuchnięte oczy i balkony pod nimi, a głęboko w oczach...można było tylko dostrzec nienawiść. Usta przeraźliwie wygięte w złośliwym uśmieszku. Obraz zniknął mi sprzed oczu, rozlatując się na miliony kawałki, pięść boleśnie piekła przez uderzenie.
Padłem na kolana wybuchając głośnym krzykiem, miałem po prostu dość. Oparłem się czołem o podłogę i waliłem w nią pięścią, jak małe dziecko, które nie dostało zabawki w sklepie. Gdy się podniosłem, poraziła mnie jasna biel ścian dookoła mnie. Strych był ciemny, oświetlony przez dwie lub trzy kinkiety na ścianach, jednak te pomieszczenie było dobrze oświetlone, dlatego zaczęło to razić moje przyzwyczajone już do ciemności oczy. Po kilku mrugnięciach w końcu mogłem się porozglądać. Leżałem w szpitalnym łóżku.
- Nie...nie, nie, nie! To nie jest prawda! Wcale tutaj nie jestem! - Chciałem się podnieść, jednak rana  na brzuchu mocno zapiekła. Syknąłem z bólu.
- Cii, Niall, spokojnie. Co się dzieje? - Odezwał się Zayn. Popatrzyłem na niego.
- O, nie! Nie dam się. Wcale nie jesteś Zaynem. To nie jesteś ty, to kolejna iluzja... - Przymknąłem powieki, pewien, że jak je ponownie otworzę będę znów na strychu. Tak jednak się nie stało. Ogłupiłem.
- Wezwać lekarza, Niall? Wszystko ok? - Ta przesadzona troska w jego głosie i oczach, od razu zalatywała fałszem i sztucznością. To nie był Zayn.
- Nie... nie trzeba. Miałem zły sen... - Oderwałem od niego wzrok i skupiłem go na ścianie. Jak się uwolnić?
- Słuchaj, stary, idę zapalić na balkon. Wybierzesz się ze mną? - Uśmiechnął się zachęcająco. Wiedział, że czasem w ukryciu lubiłem puścić sobie dymka, jak byłem zestresowany.
- Pewnie... - Podniosłem się powoli z łóżka i w obciachowej piżamie ze szpitala poszedłem z nim na balkon. Nie wiedziałem czy w ogóle w takiej sytuacji wolno mi było palić, ale to iluzja, zgadza się? A tutaj wszystko można.
Odebrałem od Zayna papierosa i odpaliłem go, powoli wciągając kojący nerwy dym. Nie wiem co ten papieros miał w sobie takiego, ale pomagał się człowiekowi uspokoić. Przymknąłem powieki, napawając się dymem wędrującym przez moje gardło.
- Gdzie reszta? - zapytałem, spoglądając na niego.
- Poszli coś zjeść. Pół dnia tutaj siedzimy, zgłodnieli.- Wzruszył ramieniem.
- A ty?
-  Póki mogę z tobą siedzieć, to tak też zrobię. Mnie głód nie wykończy, tak jak ciebie, spokojnie. Poza tym mieli nam coś przynieść. Wiemy jak nienawidzisz tego jedzenia tutaj. - Puścił mi oczko, uśmiechając się.
Przez chwilkę poczułem sie, jakbym naprawdę był bezpieczny, jakbym mógł cieszyć się tym, że Zayn jest tuż obok mnie. Wiedziałem jednak, że to wszystko to tylko wredna sztuczka Juliet. Zatęskniłem za normalnymi czasami, kiedy to mogliśmy beztrosko ze sobą rozmawiać, wygłupiać się. Mimo że to nie był prawdziwy Zayn, wyrzuciłem petę i przygarnąłem go do siebie. Wtuliłem się w niego tak mocno, że rana w brzuchu cholernie mocno dała o sobie znać. Nie zwracałem na to jednak uwagi. Cieszyłem się, że chociaż na chwilkę mogłem poczuć obecność przyjaciela.
Sekundę później siedziałem znów na strychu, tuląc się do powietrza. Usłyszałem powolne oklaski i popatrzyłem w tamtym kierunku.
Och, jakie to słodkie. Tęsknisz za przyjaciółmi? Pociesze cię faktem, że są trzy piętra niżej.
Żałowałem, że tak szybko się to skończyło, wolałem siedzieć w tamtym świecie. Ale przecież o to chodziło: żeby narobić mi nadziei  żeby mnie zdenerwować i strapić. Zastanawiałem się, czy czasem sam się stamtąd nie wyciągnąłem, gdy przytuliłem Zayna. Gdy pokazałem, że mam gdzieś, czy to prawda czy nie.
Podniosłem jedno z krzeseł, którym nie tak dawno rzuciłem o ścianę, i usiadłem na nim. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać. Czyny prowadzą donikąd, dlatego będę po prostu czekał. Skoro chłopcy tutaj są, to może uda im się mnie odnaleźć. Sięgając po krzesło zorientowałem się, że wciąż trzymam w ręku zapalniczkę  którą odpalałem papierosa. Niezauważalnie schowałem ją do kieszeni spodni.
Niezły bałagan narobiłeś.
Wyraźnie można było usłyszeć głos dziewczyny, lecz ani razu nie poruszyła ustami. Przemawiała mi wprost do głowy, co było częściowo przerażające. Co ja mam teraz zrobić? Co robić?! Mógłbym jeszce raz uwieść Juliet, lecz co by to dało? Znów zmanipulowałaby moje myśli i wysłała gdzieś na kolejne męki. Ale może warto było spróbować. Popatrzyłem na Juliet, stojącą w rogu.
- Nie popuścisz, co?
Oczywiście, że nie.
Posłała mi spojrzenie mówiące: "A co ty myślisz, idioto?". Spuściłem wzrok na swoje dłonie, które trzymałem splecione na brzuchu. Moja koszulka nie miała ani śladu rdzawej czerwieni, widocznie rzeczywiście nie dźgnąłem się nożem. A byłem pewien, że to zrobiłem. Poczułem przecież ten ból, gdy ostrze przebiło się prze moją skórę, a później wbiło się głęboko w mój brzuch. Z myśli wyrwało mnie westchnienie Juliet. Skierowałem na nią wzrok, a ona właśnie zmierzała powolnym, można by nawet powiedzieć, że seksownym krokiem w moją stronę. Zmarszczyłem brwi. Trzeba wykorzystać tą sytuację.
Wbiłem w nią wzrok, intensywnie się jej przyglądając. Jej zgrabnym bladym nogą wyłaniającym się spod białej sukienki. Jej włosom opadającym jej na ramiona, zasłaniając wystające mocno obojczyki. Twarz miała tak uroczą, że ciężko uwierzyć, że kryje za sobą czyste zło. Dziewczyna miała w sobie jakiś urok, który nie pozwolił mi już oderwać od niej wzroku. Zgrabnie usiadła okrakiem na moje kolana, a ja dłonią musnąłem jej lodowaty policzek. Co się ze mną do cholery działo? Musiałem nad sobą panować!
Juliat złożyła na moich ustach zimny pocałunek, nie wiedząc dlaczego tego pragnę, po prostu odwzajemniłem tym samym. Sekundę później nasze usta tkwiły w głębokim pocałunku. Jej zimne dłonie spoczęły na mojej szyi, głaszcząc ją. Moje dłonie natomiast, znalazły się na jej talii, przyciągając ją bliżej do siebie.
Dlaczego nie chcesz być mój? 
Usłyszałem w głowie jej głos, tak naturalny, tak normalny. Jakby naprawdę żałowała, że nie chcę zostać.
Tyle dla ciebie zrobiłam. Musiałam nawet sprzeciwić się swoim siostrom, za co mnie nienawidzą...
Nie wiedziałem co zrobić, więc jedynie pogłębiłem pocałunek, który stawał się coraz bardziej namiętny. Wodziłem dłońmi po jej ciele; po plecach, a z pleców na szyję. Poczułem tam jej cienki łańcuszek, na którym miała zawieszkę z literką "J". Zastanowiłem się dlaczego go nosi, co dla niej znaczy, że nawet po śmierci ma go przy sobie. Dziewczyna była tak zatracona w moich ustach, że nawet nie zauważyła, że delikatnie odpiąłem naszyjnik i schowałem go z zawiniętej dłoni. Dziewczyna w pewnym momencie gwałtownie się ode mnie odsunęła, ja otworzyłem oczy i przerażony podniosłem się a obie nogi, zrzucając dziewczynę na podłogę. Cała zawartość żołądka dźwignęła mi się w górę, nie mogąc tego powstrzymać zwymiotowałem. Więc po to był jej ten naszyjnik... Po jego zdjęciu dziewczyna utraciła swoje kolory, ba! wręcz utraciła skórę, była po prostu obrzydliwa. Jej ciało było dziurawe w niektórym miejscach, a robaki się w owych dziurach osiedliły, kości w niewielu miejscach były zakryte wysuszoną, kruchą skórą, szczęka nie trzymała się tak jak powinna, gałki oczne powykręcane tak, że nie było widać źrenic, sukienka już nie była biała, tylko szara, potargana i dziurawa. Ten widok był przerażający, nie chciałem patrzeć w jej stronę. Ten naszyjnik był osłoną, dawał jej normalne - choć nieżywe - ciało dziewczyny, ukrywając tego odrażającego potwora jakim była. Zwykły kościotrup, który mógłby się rozlecieć, gdybym dotknął go chociażby palcem. a ja się z nią całowałem... Na tą myśl zwymiotowałem kolejny raz, z obrzydzeniem wycierając dłonie o spodnie, bo przecież nią nimi dotykałem. Łańcuszek schowałem do kieszeni. Dziewczyna przez ten czas zdążyła podnieść się na nogi.
- Oddawaj! - Próbowała to wykrzyczeć, ale wyszło z tego ciężko zrozumiałe słowo.
- Że co? Wybacz, nie rozumiem cie. Może spróbuj podtrzymać szczękę. - Zadrwiłem z niej, spoglądając na nią ukradkiem.
Juliet rzuciła się na mnie i mimo tego, że wyglądała naprawdę, naprawdę marnie, zrobiła to sprawnie i szybko. Na szczęście mój refleks nie jest najgorszy i uciekłem od niej, kierując się od razu do drzwi, które teraz bez problemu się otwarły. Schody na dół wydawały się długie w nieskończoność, biegłem po nich, starając się nie wywrócić  Dotarłszy na sam koniec poczułem jedynie mocne uderzenie w nos. Później zrobiło mi się czarno przed oczami i musiałem oprzeć się o ścianę, by nie upaść. Zupełnie zapomniałem, że przecież ona nie jest tutaj sama! Ma jeszcze cztery siostry, które jakoś przekonała, żeby się wycofały. Ale być może..nie zrobiły tego dobrowolnie? A to wszystko przeze mnie. Świetnie, z jedną nie potrafiłem dać sobie rady, co dopiero z czterema.

*Zayn*

Poczułem się winny, że nie przypilnowałem, żeby drzwi się nie zamknęły. Teraz Harry, Liam i Lou musieli tam siedzieć i Bóg wie co przeżywać. Docisnąłem twarz do metalowych drzwi, by lepiej mnie słyszeli, gdy będę do nich krzyczał.
- Harry! Siekiera!
Nasłuchiwałem chwilę, oczekując jakieś odpowiedzi. W porę odsunąłem twarz od drzwi, w które teraz ktoś z całej siły przywalił siekierą. Żałowałem, że nie zostawili mi chociażby głupiej łopaty, którą mógłbym jakoś powstrzymać te drzwi przed zamknięciem.
 - Mocniej! Wal mocniej! Z całej siły! No dalej. - Bonnie dodawała otuchy walącemu w drzwi. Podejrzewałem, że był to Louis, ponieważ on z nas wszystkich najwięcej czasu spędzał ćwicząc biceps na siłowni.
- Chodź, odsuń się.. - Chwyciłem Bonnie i stanęliśmy obok drzwi, by w razie czego nie dostać drzwiami bądź siekierą.
Chłopak walił z całych sił w metal, lecz ten nie ugiął się nawet o kawałek. Chciałem pobiec do ogrodu poszukać tak jak Harry czegoś mocnego, lecz nie chciałem zostawiać tutaj Bonnie, było to niebezpieczne. Z drugiej strony musiałem jakoś im pomóc. Ucałowałem Bonnie w czoło, szpecąc, że zaraz wrócę i pobiegłem przez rozwalone drzwi do ogrodu. Tam zauważyłem wielką szopę, w której prawdopodobnie Harry znalazł siekierę. Nie chcąc tracić czasu szybko do niej wparowałem i zacząłem szukać czegoś użytecznego. Nie było niczego co by mi się przydało! Żadnej kosiarki, żadnej piły mechanicznej, kompletnie nic. Walnąłem pięścią w ścianę ze złości i tuż prze moimi nogami wylądowała kosa. Wytrzeszczając oczy, spojrzałem w górę, by dostrzec skąd spadła. Wysoko na ścianach był haczyki, pewnie tam wisiała. Niemal mnie zabiła - wciąż nie mogłem wyjść ze szoku. Chwyciłem w końcu ogromną, masywną, z wielkim i twardym ostrzem kosę i wróciłem do domu. Wydawała mi się lepsza niż mała siekiera.
- Dobra! Odsuńcie się wszyscy od drzwi! Szybko! - Krzyknąłem i odczekałem chwilę, aż to uczynią. Wciąłem zamach w bok i rąbnąłem szpiczastym ostrzem w drzwi. Idealnie przebiła się przez nie, lecz utknęła. Nie potrafiłem jej wyciągnąć.
Nagle zaczęło mi się robić ciemno przed oczami, od razu przeczułem, że to musi być sprawka duchów. Upadłem na kolana, tracąc równowagę. Chwilę potem już zapadła totalna ciemność.
Blada dziewczyna, o długich złotych włosach i w białej sukience, stała kilka kroków ode mnie z kosą w dłoni. Przerażony tym widokiem odsunąłem się automatycznie w tył, by dzieliła nas jak największa odległość. Zatrzymałem się dopiero, gdy poczułem, że pięty już o nic się nie podpierają, że stoję na skraju... właściwie to gdzie jestem? Rozejrzałem się i dostrzegłem to samo miejsce, w którym byłem też ostatnim razem. Za mną była ogromna przepaść, a na jej krańcu - ocean. Poczułem jak przeszedł mnie lodowaty dreszcz, pozostawiając po sobie na moim ciele lekkie drgawki. Trząsłem się ze strachu. Jakąkolwiek drogę ucieczki bym wybrał, pewna była moja śmierć. Gdy skoczę - utopie się,  gdy pobiegnę przed siebie - zostanę podzielony na części. Która opcja była lepsza? Którą drogę wybrać? Spojrzałem za plecy dziewczyny, znajdował się za nimi ogromny las, w którym w razie czego mógłbym się schować. Przełknąłem ogromną kleistą kulę tkwiącą mi w gardle. Pot z czoła kapną mi na nos. Dziewczyna zrobiła pierwszy krok w moim kierunku, a ja w tym samym momencie pędem pognałem przed siebie, cudem unikając ciosu kosą. Wbiegłem do lasu, lecz tam moja droga się zakończyła. Dziewczyna pojawiła się przede mną, wymierzając kolejny cios. Tym razem nie udało mi się go uniknąć, ale udało mi się go nieco złagodzić. Ostrze drasnęło mnie w rękę, co prawda wbiło się głęboko, ale w najgorszym przypadku mógłbym stracić rękę. Ból przeszył całą rękę w błyskawicznym tempie, krzyknąłem głośno. Chwyciłem dłonią krwawiące miejsce i pobiegłem w lewo, chcąc się od niej oddalić. Wiedziałem, że nie będę mógł długo tak od niej uciekać.
Pędem biegłem przed siebie, na szczęście udało mi się uciec jakiś kawałek. Schowałem się za wielkim drzewem i przykucnąłem, czując, że nie utrzymam się dłużej na nogach. Popatrzyłem na swoją ranę i syknąłem z bólu, ponieważ rana pulsowała na całą rękę  całe ramie, całą klatkę piersiową. Odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją o drzewo i wziąłem ogromny wdech. Byłem przerażony, nie chciałem umierać, nie w taki sposób. Bałem się, że zaraz dostanę kosą znienacka. Ciężko się podniosłem, jednak prawa noga odmawiała mi posłuszeństwa, musiałem sobie zrobić w nią krzywdę biegnąc. Schyliłem się lekko w prawą stronę, odrywając stopę od podłoża, i usłyszałem tuż przy uchu świst skierowanej w moją stronę kosy. Gdy by nie boląca stopa, gdyby nie to że się schyliłem  już miałbym ostrze w twarzy. Dziękowałem Bogu za tak cholerne szczęście. Przewróciłem się na podłogę tracąc przez to wszystko równowagę. Nie było już żadnej drogi ucieczki, nie dawałem już rady. Ciało nie miało siły dłużej walczyć, rana w okolicy ramienia nieprzyjemnie pulsowała, potęgując tępy ból. Brałem głębokie wdechy, starając się jakoś uspokoić. Chciałem zachować spokój przed śmiercią, ale to było niemożliwe. Dziewczyna stanęła przede mną, gotowa do ataku. Na jej szyi zabłysnął łańcuszek z literką "M". Maude...to była jedna z sióstr. Gdy wzięła zamach, by dobić mnie kosą, łańcuszek z jej szyi zniknął, a ona sama rozpłynęła mi się przed oczyma. Obraz chwilkę później również zniknął. Byłem tak wstrząśnięty, że nie zauważyłem, że znajduję się znów w hotelu.

*Niall*

Odzyskawszy wzrok, popatrzyłem kto zadał mi ten cios. Była to jedna z tych potworów. Wiedziałem co mam robić. Wystarczyło zerwać łańcuszek, wtedy straci swą moc i wizerunek. Gdy dziewczyna się do mnie zbliżyła po prostu zerwałem jej łańcuszek z szyi i w porę odwróciłem wzrok, by nie widzieć tej przerażającej twarzy. Nie sądziłem, że pójdzie mi to z taką łatwością. A jednak. Ruszyłem dalej, wzdłuż korytarza.
- Zayn?! Liam?! Louis, Harry, Bonnie?! - Krzyczałem ile sił w płucach. Nie dbałem o to, że mogę sam wpakować się przez to w kłopoty.
 - Niall! O Boże, Niall! Pomóż mi! Zayn...on... - Usłyszałem zrozpaczony głos Bonnie. Przyśpieszyłem i pobiegłem na dół.
- Bonnie, gdzie jesteś?!
- Tutaj! - Podążyłem za jej głosem.
Dostrzegłem ją klęczącą przed leżącym na podłodze Zaynem. Z ramienia lała mu się krew. Przyklęknąłem przy nim i próbowałem słowami wyciągnąć go z halucynacji. Nic to nie dało. Wiedziałem, że muszę dorwać ducha, który jest za to odpowiedzialny, jednak nie miałem pojęcia jak go znaleźć.
- Widziałaś tutaj jakiegoś ducha? Gdziekolwiek? - Zapytałem Bonnie.
 - Nie, nikogo nie widziałam.
Szukasz mnie?
Gwałtownie uniosłem głowę, poszukując właściciela tych słów. Nad nami stała niewielka dziewczyna z bystrym uśmiechem. Odwzajemniłem go i najszybciej jak mogłem chwyciłem jej łańcuszek. Dziewczyna wydała okrzyk niezadowolenia, wściekłości. Nie spodziewała się tego. Przywaliłem jej pięścią w twarz, a dziewczyna upadła na podłogę. Musiałem się jej jakoś pozbyć, ponieważ mogła nam zrobić krzywdę. Usłyszałem szept Zayna, pytający co się dzieje. Skierowałem na niego wzrok, a ten widząc mnie oprzytomniał i rzucił się na mnie i mocno ścisnął.
- Boże, stary. Jak się cieszę, że cie widzę. Myśleliśmy, że już po tobie. - Chłopak ściskał nie tak mocno, że ciężko było mi oddychać.
- Bo tak miało być... - odpowiedziałem cicho.
- A to co do kurwy?! - Zayn odskoczył, widząc zbierającą się z podłogi dziewczynę.
 - Trzeba urywać im łańcuszki! Wtedy kompletnie tracą moc. - Wytłumaczyłem.
- Urodę też... Ty urwałeś jej łańcuszek?! Maude? - Zapytał jakby go olśniło.
Popatrzyłem na łańcuszek i rzeczywiście widniała na nim zawieszka "M".
- No, a co?
- Uratowałeś mi życie! Goniła mnie z kosą, szmata. I gdyby nie ty to moja twarz byłaby w dwóch częściach. - Powiedział, a powaga na jego twarzy świadczyła o tym, że nie wyolbrzymiał tego. - Nic , ino żywcem podpalić, kurwa.
I wtedy przypomniałem sobie, że przecież mam zapalniczkę. Wyjąłem ją z kieszeni spodni i popatrzyłem na Zayna, niemo pytając, czy to zrobić.
- A mamy jakieś inne wyjście? Nie ma czasu na litość! Reszta siedzi uwięziona w piwnicy! nie możemy pozwolić, żeby jeszcze nam coś zrobiła.
Pokiwałem głową i otwarłem klapkę z zapalniczki, a ciepły niebieski płomyk od razu mnie przywitał. Popatrzyłem na niego przez chwilę, a później rzuciłem zapalniczkę w obrzydliwą Moude. Od razu stanęła w płomieniach. Wrzuciłem w płomień wisiorki, by je też zniszczyć. Ogień był wielki. Nie spodziewaliśmy się czegoś takiego. Płomień podchodził do sufitu, który też zaczął się palić.
- O kurwa! Shit, shit, shit, shit, shit! - Krzyknął Zayn widząc to. - Co my teraz zrobimy?! Chłopcy są w piwnicy!
Nie usłyszałem do końca słów Zayna, ponieważ usłyszałem przeraźliwe krzyki. Kobiece głosy, krzyczące z bólu. Zakryliśmy rękoma uszy, ponieważ te odgłosy były nie do zniesienia. Szary dym zaczął roznosić się po całym pomieszczeniu, sprawiając, że zaczęliśmy się dusić. Zayn nie zamierzał się temu wszystkiemu przyglądać  Chwycił tkwiącą w drzwiach kosę i wyciągnął ją, i zadał nią kolejne ciosy w drzwi. Chwilę później drzwi całkowicie wypadły z zawiasów. Zayn osłupiał, wpatrując się w nie.
- Bonnie, uciekają stąd! My wydostaniemy resztę! - Krzyknąłem do dziewczyny, zagłuszając wciąż panujące straszne krzyki duchów.
- Nie ma mowy, nie wyjdę bez was!
- Bonnie! - Zayn odezwał się swoim potężnym głosem. - Wynoś się stąd! Nie przejmuj się nami! Damy sobie radę! Idź!
Dziewczyna zawahała się chwilę i uciekła w stronę drzwi. Ogień szybko rozprzestrzenił się po całym pomieszczeniu, na szczęście było wielkie, więc mogliśmy bez problemu uciec, nie dotykając ognia. Z piwnicy wyszła reszta chłopców i wszyscy mnie widząc, uśmiechnęli się od ucha do ucha, albo westchnęli z ulgą. Chcieliśmy się udać w stronę wyjścia, lecz nagle płonący sufit zawalił się na podłogę, tarasując nam jedyną drogę ucieczki. Nie mieliśmy wiele czasu, ponieważ strasznie dusiliśmy się dymem, który atakował nasze gardło i płuca. W dodatku ogłuszało nas zawodzenie duchów, które było tak głośne, że boleśnie wbijało się w uszy.
- Piwnica! Możemy nią wyjść na ogródek! - Wrzasnął Harry, starając się przekrzyczeć panujący tutaj hałas.
Cały czas chodziliśmy w te i we w te, poszukując jakieś drogi ucieczki, lecz teraz wszyscy skierowali się do piwnicy. Żałowałem, że drzwi wyłamały się z zawiasów, ponieważ tak mogliśmy jakoś się uchronić przed trującym dymem ognia. Dotarłszy do piwnicy poszukiwaliśmy drzwi prowadzących na zewnątrz, jednak nie było ich nigdzie widać. Jedyne wyjście z piwnicy zostało właśnie w tej chwili zagrodzone kolejnymi częściami sufitu. Nie było już ucieczki.
- Tam! - Zawołał Zayn wchodząc do pokoju w którym niegdyś był uwięziony. Było tak cholernie ciemno, więc każdy po omacku poszukiwał drzwi. Udało mi się wyczuć dłońmi coś drewnianego, masywnego, zaraz później poczułem klamkę. Przywaliłem z barka w drzwi, które jak zwykle nie chciały się otworzyć.
- Pomóżcie mi! Tutaj. - Zawołałem do reszty. Wspólnymi siłami udało nam się otworzyć te drzwi i wydostać na zewnątrz.
Łapczywie zaciągając się świeżym powietrzem pobiegliśmy na początek domu, gdzie znajdowała się Bonnie i nasz samochód. Dziewczyna widząc nas rzuciła nam się na szyję. Wszyscy wpakowali się do samochodu, ja ostatni raz rzuciłem okiem na hotel. Płonął już prawie cały, co chwila było słychać jak zawalają się kolejne części budynku. Wyciągnąłem z kieszeni łańcuszek, który nie wyrzuciłem do ognia. Ten z literką "J", od Juliet. Pojawiła się w jednym z płonących okien. Wyglądała pięknie jak wcześniej. Pokiwała do mnie przecząco głową ze smutnym wyrazem twarzy. Cisnąłem łańcuszkiem z całych sił w okno w którym stała, a gdy tylko łańcuszek dotknął szyby, coś w środku domu wybuchło, powodując, że caluki stał już w płomieniach. Wszedłem do samochodu i odjechaliśmy od tego przeklętego miejsca. Pierwszy raz naprawdę poczułem się wolny.
Nie wiedziałem co czuć w tej chwili. Radość? Ulgę? Zadowolenie? Smutek? Nie odpuszczałem do siebie myśli, że może być to kolejna iluzja, halucynacja. Teraz na pewno wiedziałem, że w końcu się udało. Udało się! Wydostaliśmy się i byliśmy - prawie - cali.

Koniec.

...................................................................................................................................................................

Liczę na Waszą opinię na temat ostatniego rozdziału mojego opowiadania. Mam nadzieję, że spełnił Wasze oczekiwania. Choć mnie do końca nie zadowala. :/
Jak już wiecie, mam zamiar napisać jeszcze jedno opowiadanie. Napiszcie w komentarzu swój numer GG, e- mai lub nazwę z TT, jeśli chcecie otrzymać link do nowego bloga, jeśli w końcu powstanie.
Pozdrawiam Was wszystkich i dziękuję tym, którzy przeczytali opowiadanie od początku do końca! :)

wtorek, 19 lutego 2013

Rozdział XI

                                                                                *Zayn*

    Już myślałem, że właśnie tutaj skończy się moje życie, że właśnie tak umrę; zabijany przez ducha, wpatrując się w swoje odbicie, które staje się coraz koszmarniejsze. Nie miałem już krzty nadziei, wiedziałem, że nie ma już wyjścia. Dzielnie znosiłem zadawany mi ból, choć miałem ochotę krzyczeć, histerycznie płakać, wyrywać się, bić i kopać. Jadnak po co to? I tak nie mogę.
    Gdy już stałem tak, bez skóry na obu rękach i torsie - oko dzięki Bogu mi oszczędził, przecież muszę jakoś widzieć swą śmierć - obraz rozmazał się, a po chwili całkowicie zniknął. Byłem pewien, że umieram, jednak los miał dla mnie wielką niespodziankę.
    Poczułem, że leżę na czymś zimnym, i w tej sekundzie wiara powróciła. Otworzyłem delikatnie oczy, piekły mnie cholernie, tak jakby jeszcze od słonej wody morza, było ciemno, ale poczułem obecność Bonnie. Wymacałem ją rękoma i mocno do siebie przytuliłem.
- Jesteś - wyszeptała płacząc.
    Ręce i tors wciąż mocno bolały, delikatnie drżącą dłonią dotknąłem miejsca na ręce, gdzie powinny być rany, lecz ze szczęściem stwierdziłem, że nic tam nie ma. Powtórzyłem to na drugiej ręce i na torsie, i tam również nic nie było.
    Do pokoju wpadli Louis i Liam, drzwi z hukiem uderzyły o ścianę, a Bonnie ze strachu aż podskoczyła. Stanąłem na nogi i podbiegłem do nich, tuląc obu na raz.
- Myślałem, że ze mną koniec... - wyszeptałem, patrząc na nich.
- Jest dobrze, stary. Jest dobrze - Louis poklepał mnie po plecach.
Wyszedłem z pomieszczenia wraz z Bonnie i rozejrzałem się dookoła - kogoś brakowało.
- Gdzie Niall?
- Niall? Przecież tu b - urwał, uświadamiając sobie, że Irlandczyka nie ma w pomieszczeniu.
- Gdzie on jest? Harry, gdzie Niall? - Liam podbiegł do leżącego Harrego i potrząsał nim. Mój lokaty brat nie wyglądał za dobrze, był wykończony.
- Nie mam pojęcia, jeszcze minute temu siedział w koncie i się wydzierał. - Zakrył oczy ręką, pewnie powstrzymując łzy. Obawiam się, że kompletnie stracił rozum, możliwości panowania nad sobą i swoimi emocjami, nie wspominając już o logicznym myśleniu. Ale nie ma co się dziwić...
    Po swojej prawej dostrzegłem długie betonowe schody, a na ich końcu małe drzwiczki. W mgnieniu oka się przy nich znalazłem i nacisnąłem na klamkę drzwi, szczerze nie licząc na żadną reakcje. Drzwi jednak otworzyły się z piskiem, a ja wytrzeszczając oczy popatrzyłem na resztę.
- Może tędy wyszedł - zasugerowałem.
- Chodźcie. Lou pomóż mi podnieść Harrego. - Liam od razu wziął się do akcji. - Musimy jak najszybciej znaleźć Nialla i się stąd wydostać, póki to możliwe.
    Wciąłem Bonnie za rękę i wyszliśmy, równocześnie wchodząc do jednego z hotelowych pokoi. Na dworze panował świt, do pokoju wpadały nikłe ilości światła, ale mimo to dało się coś zobaczyć. Otworzyłem drzwi z pokoju, i te również były otwarte, wypuszczając nas na korytarz.
- Zostawimy tutaj Harrego. - Zaczął Liam, wchodząc na korytarz. - Ktoś z nim zostanie, a reszta będzie szukała Nialla. Ktoś chętny?
- Ja z nim zostanę - uniosła lekko rękę Bonnie, spoglądając na Harrego. Usiadła obok niego i pogłaskała go lekko po ręce, dodając mu otuchy.
    Uśmiechnąłem się delikatnie, gdyż nigdy nie było mi dane widzieć jej tak słodkiej i opiekuńczej. Zawsze kryła się za maską egoizmu i arogancji, ale i tak wszyscy ją lubili. Teraz pokazywała prawdziwą siebie i bardzo lubiłem tą dziewczynę, którą starała się za wszelką cenę ukryć, zakochałem się w niej jeszcze bardziej.
    Z myśli wyciągnął mnie Liam, który klepnął mnie w ramie, każąc mi się ruszyć.
- Uważajcie wszyscy na siebie, jak co to krzyczcie ile tylko macie sił. Gdy znajdziecie Nialla to przyjdźcie z nim tu. - Poinstruował nas Liam.
     Pocałowałem szybko Bonnie, ponieważ bałem się, że może znów mi się coś stać i że się znów nie zobaczymy.
- Uważaj na siebie i Harrego, ok? Kocham Cię - ucałowałem na szybko jej czoło i odbiegłem.
    Udałem się w dół, do recepcji. Tam ostatni raz byliśmy i może Niall udał się właśnie tam. Na dole znajdowała się również kuchnia, a z tym głodomorem nigdy nic nie wiadomo.
    Na dole nie było żywej duszy - bądź i nieżywej. Szedłem powolnym krokiem, dokładnie się rozglądając i wsłuchując w każdy najcichszy szmer. W końcu dotarłem do kuchni, a stamtąd przeszedłem do jadalni. Nic, null, zero, nada. Ani śladu Nialla.
    Przypomniałem sobie o swoich rękach i szybko na nie spojrzałem, były jedynie zaczerwienione, nic więcej. Wciąż miałem przed oczami te okropne sceny, a gardło i płuca nieźle dawały mi w kość. Miałem dość, miałem tego wszystkiego kurewsko dość. Nie rozumiałem jak takie coś w ogóle może być realne.
    Przeszedłem cały dół, ostrożnie zaglądałem do każdych znajdujących się tu pomieszczeń, jednak nigdzie nie było naszego blondasa. Bałem się o niego, pewnie coś mu się akurat teraz działo, pewnie cierpiał, a najgorsze jest to, ze gdyby wyszedł z tej halucynacji, to nie będzie nas obok niego. Było mi go okropnie żal, ponieważ był zawsze taki kochany, uśmiechnięty i wesoły. Był strasznie wrażliwy, przez co czasem wydawał mi się bezbronny jak mały chłopczyk.
    Na myśl o nim serce mnie zakuło. Z żalem wróciłem na górę. Przycupnąłem obok Bonnie i pokiwałem głową, starając się nie rozpłakać.
- Znajdzie się, nie bój się, będzie dobrze. - Położyła głowę na moim ramieniu, tuląc się do mnie.
- Nie będzie dobrze. Coś czuję, że go tu nie ma. Coś jest nie tak... Dlaczego nagle nas wypuścili? Coś tu nie gra, to jakiś podstęp, czy coś. A Niall...obawiam się, że go nie znajdziemy - przygryzłem policzek od wewnątrz, nie widząc już co robić.
    Po jakimś czasie doszedł do nas Louis, równie załamany jak ja. Kilka minut później Liam.
- To niemożliwe. On musi gdzieś być. Musimy go znaleźć...Nie ruszę się bez niego. - Liam chodził w te i we w te, kręcąc głową. - Przeszukaliście dokładnie każdy pokój? Każdy kąt? W szafkach, pod nimi, pod krzesłami, stołami, albo nawet w lodówce?
- Liam...nie ma go - rzekłem cicho.
- Nie, nie. To niemożliwe. Musi gdzieś być.
- Nie pójdziemy bez niego. Będziemy co chwile na nowo go szukać, aż w końcu się znajdzie. Nie pójdziemy bez niego, Liam. Przecież wiesz, że byśmy go nie zostawili. Nikogo byśmy nie zostawili. - W końcu odezwał się Louis, który był cały czas wyjątkowo cicho. - Harry? W porządku? Trzymaj się, stary, słyszysz? - Podszedł do swojego najlepszego przyjaciela i usiadł obok niego.
- Nie ruszymy się bez Nialla. - Powtórzył Harry, po czym chwilkę się zastanowił. - Ostatnio mówił, że duch mu pomógł, że to on powiedział mu, jak wydostać się z piwnicy. Może i tym razem jest z tym duchem? Może...może oddał swoje życie za nas? - Ożywił się. - Nie wydaje wam się dziwne, że teraz nagle swobodnie możemy przemieszczać się po całym domu, bez żadnych zakłóceń? Bez straszenia? Wydaje mi się, że Niall ma coś z tym wspólnego. Gdy on zniknął, Zayn i Bonnie wyszli z pokoju. Sami pomyślcie.
    Jednak się myliłem co do tego, że Harremu odebrano logiczne myślenie. Jako jedyny wpadł na coś takiego, i jako jedyny zauważył te dość istotne rzeczy.
- Myślisz, że...że... on nie- nie... - Liamowi nie chciało to słowo przejść przez gardło.
- Nie żyje. To dość możliwe... - wyszeptał ze smutkiem Harry.
    Wtedy poczułem coś wilgotnego pod dłonią, którą trzymałem na podłodze. Spojrzałem na to miejsce i dostrzegłem wodę.
- Łooo! - Niemal odskoczyłem od podłogi, stając na równe nogi.
- Co jest? - Zdziwił się Lou.
- Woda... leci z wszystkich pokoi! - wskazałem palcem na powstające kałuże.
    Otworzyłem pierwsze lepsze drzwi i wszedłem do środka. Woda wyleciała wtedy na korytarz, mocząc mnie przy tym aż po kolana. Woda lała się z kranu z umywalki, z prysznicu i z wanny, próbowałem to jakoś powstrzymać, ale nie dało rady.
- Musimy się stąd zmywać. Nie mogę zakręcić wody.
Wody robiło się coraz więcej i więcej, mimo tego, że spływała na dół.
- Chodźcie na strych! Tam woda nie powinna tak szybko sięgnąć - zaproponowałem.
- Utopimy się. - Harry nie wyglądał na przekonanego.
- Wolisz uciec? Bez Nialla? Żeby to on się tutaj utopił sam? - Zdenerwowała mnie postawa Harrego. Wszyscy za jednego, jeden za wszystkich - ta zasada działała u nas od początku.
- A ty wolisz się tutaj utopić? Nialla już nie ma, rozumiesz? Nie ma go! Nie ryzykujmy.
- Odejdź, bo zrobię ci krzywdę... Dopiero co mówiliście, że bez niego się nie ruszycie, a teraz chcecie wiać jak tchórze? Zostawić go? Może się gdzieś kryje i błaga o pomoc!
- Spokojnie.. - Bonnie podeszła do mnie i położyła mi dłonie na twarzy, bym na nią spojrzał. - Harry ma rację. Musimy się ratować...
    Wyrwałem się w jej objęć i ruszyłem w stronę strychu. Po chwili zatrzymałem się i spojrzałem na nich.
- Jesteście największymi egoistami, jakich w życiu spotkałem. - Po tych słowach spojrzałem na Liama. - Idziesz?
    Pokiwał głową i ruszył za mną. Wiedziałem, że on Nialla na pewno nie zostawi, nigdy. Serce mi pękało, gdy rozstawałem się z Bonnie, ale blondas był moim przyjacielem od kilku lat, Bonnie była moją ukochaną od kilku dni. Oczywiście, że wybrałem Nialla, choć bolało to nieziemsko.
- Uważajcie na siebie. - Zawołała za nami Bonnie, załamującym się głosem. - Pamiętaj, że cię kocham!- Chyba nie miała mi tego za złe. Wierzyła, że może nam się udać. Nie robiła niepotrzebnych scenek, bo wiedziała ile dla nas znaczy Niall.
    Reszta zeszła na dół, my z Liamem uparcie szliśmy na strych. Los jednak uwielbia płatać nam figle, ponieważ tam gdzie powinny być schody na strych, była jedynie ściana z obrazem schodów. Zdezorientowany spojrzałem na Liama, ten w tym czasie zrobił to samo.
- Niemożliwe.. - dotknąłem dłonią ściany. Była prawdziwa.
    Wtedy dotarło do mnie, że to co Harry mówił było prawdą. Uwolnili nas...nie chcą byśmy tutaj dłużej byli. Niall nas uratował, co do tego to nie miałem cienia wątpliwości.
    Wtem znikąd na obrazie przedstawiającym schody, pojawiła się woda. Ciekła powoli po schodach, a na ich końcu, jak i końcu obrazu, wylewała się na podłogę tuż obok naszych stóp. Było to przerażające. Woda lała się coraz szybciej i w coraz większych ilościach.
- To nie ma sensu, zwiewamy - powiedziałem do Liama, odciągając go od obrazka, z którego teraz woda lała się jak z wodospadu, sięgając nam już po kolana. Zaczęliśmy biec ile sił w nogach. Na końcu korytarza wody było mniej, więc łatwiej się biegło. Na schodach spotkaliśmy resztę. Obejrzałem się za siebie, wielka fala goniła nas, była coraz bliżej.
- Szybciej! - Ponagliłem ich, biorąc Bonnie za rękę i ciągnąć w stronę wyjścia. Gdy zatrzasnęliśmy za sobą drzwi, usłyszeliśmy jak fala uderza w drzwi. Serce biło mi jak szalone, byłem zawiedziony, bo nie udało nam się uratować Nialla.
    Podbiegłem do okna, by spojrzeć do środka - było sucho, ani kropelki wody. Wkurzony próbowałem otworzyć drzwi, lecz te nie chciały popuścić.
- Co robisz? - Zapytała Bonnie.
- Jest sucho! Nie ma żadnej wody, nic! Musimy się tam dostać z powrotem.


                                                                                 *Niall*

    Czego nikt nie wiedział - poza mną i duchami oczywiście - to to, że jest tu schowany jeden pokój, w którym właśnie się znajdowałem. Krył się tuż przy recepcji za regałem z książkami. Co jak co, ale kreatywnością zbytnio się nie wykazali, każdy głupek mógł się domyśleć gdzie znaleźć taki pokój.
    Warunki były przeciętne: małe pomieszczenie, z sufitu zwisała mała lampka, która nijak oświetlała pomieszczenie, w rogu stała stara brązowa kanapa, jedną z ścian zakrywały drewniane szafki, na ścianach pokrytych beżową tapetą w jakieś wzorki były również jakieś lampki, które dawały na tyle światła, by móc wszystko dookoła zobaczyć. Z westchnieniem usiadłem na kanapie, nie wiedząc co ze sobą zrobić.
Jak to się teraz skończy?
Czy uda mi się zwiać?
Co robić?
    W głowie rozmyślałem nad wieloma możliwościami, lecz nie miałem do końca pewności, ze któryś plan wypali. Nie wiedziałem co ze mną będzie jeśli nie uda mi się uciec. Bałem się o tym pomyśleć.
    Siedziałem tak już bardzo długo, słyszałem wszystko co działo się poza pomieszczeniem. Serce mi się łamało, gdy słyszałem jak Zayn chodził niedaleko i mnie szukał. Łzy ściekały ciurkiem po moich policzkach, ale robiłem to dla nich, nie mogłem się ujawnić.
    Później pojawiła się obok Juliet, spojrzałem na nią z wyrzutem.
- Zrób coś w końcu! Niech stąd wyjdą!
    Niecierpliwiłem się, ale cóż się dziwić. Chciałem by byli jak najdalej stąd, jak najdalej od tego przeklętego miejsca. Gdy po jakieś chwili usłyszałem jak zwiewają, schowałem twarz w dłoniach. Było mi ciężko, naprawdę cholernie ciężko.
- I już. - Rzekła Juliet ze spokojem, z uśmieszkiem. Och, ale miałem ochotę wymazać jej ten uśmiech z twarzy.
    Siedziałem tak ze wzrokiem wbitym w drzwi. Starałem się nie myśleć o moich planach, bo kto wie? Może potrafią czytać w myślach? Postanowiłem ignorować ją, aż się mną znudzi.
- Wiesz dlaczego chciałam żebyś został?
    Nie odpowiedziałem.
- Nie wiesz jak to jest przez setki lat tkwić tutaj jako duch... Czułam się samotna.
    Jej szczerość mnie zaskoczyła. Spojrzałem na nią, nie kryjąc zdziwienia.
- I co? Ja mam to zmienić, tak? Wiesz, że kiedyś się zestarzeje? Umrę? - Nie chciałem zmięknąć, dlatego przyjąłem obojętną postawę, której zamierzałem się trzymać.
- Będziemy na zawsze ze sobą.
    Serce podskoczyło mi do gardła, ale nie dałem tego po sobie poznać.
- Nie lepiej jak mnie zabijesz?
- Po co? Nie chce tego robić...i nie mogę. Nie jesteś związany z tym domem. Nawet jeśli tutaj umrzesz w taki sposób, nie będziemy mogli być razem. Musi to być śmierć naturalna.- Zbliżyła się do mnie, zmniejszając dzielącą nas przestrzeń, a ja pragnąłem ją od razu zwiększyć, ale nie miałem jak.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? Będziesz mnie więzić w tym pokoju? Potrzebuję trochę cywilizacji, normalnych warunków do życia, w innym bądź razie zwariuję. - Starałem się za wszelką cenę ciągnąć temat, bo podejrzewałem co Juliet chce zrobić. Nasz ostatni pocałunek był dziwny, na początku wręcz obrzydliwy, ale jednak magiczny.
- Nic ci nie będzie...
    Patrzyłem na nią: wyglądała pięknie. Gdybym nie wiedział, ze to duch, to wcale bym się nie domyślił. Wyglądała zwyczajnie, jak normalny człowiek. Może jej wizja wcale nie była taka zła?
    Od razu odgoniłem od siebie te myśli. Nie chce spędzić reszty życia w domu pełnym duchów.
- A co z resztą? Jeśli oni mnie zabiją? Twoje siostry nie są zbyt sympatyczne...za facetami też nie przepadają.
- O nich się nie martw. Nie mają do ciebie dostępu.
    Rozmyślałem co to może znaczyć, lecz nie miałem pojęcia. Może...rzuciła na nich jakieś zaklęcie? Nie, to durne. Nie zamierzałem dalej z nią dyskutować, więc znów odwróciłem wzrok na drzwi i patrzyłem w nie, czekając na odpowiedni moment by zwiać.
    Poczułem jej delikatną, miękką dłoń na policzku, co wydawało się kompletnie sprzeczne z naturą. Była duchem, nie powinna móc mnie nawet dotknąć, powinna znikać za ścianami, latać w powietrzu i robić wszystkie duchopodobne dźwięki. Widocznie moje wyobrażenie o duchach było błędne.
    Juliet odwróciła moją twarz w swoją stronę. Patrzyłem w jej oczy; były bez wyrazu. Zbliżyła swą twarz bliżej mojej, a ja wiedziałem, że to ta chwila - chwila, by zwiać. Zanim jednak zdążyłem się podnieść, ona usiadła na mnie okrakiem łącząc nasze usta w głębokim pocałunku. Pierw przeszedł mnie dreszcz obrzydzenia, bo mimo iż była bardzo urodziwa, to wciąż była czymś paranormalnym, nieżywym. Jej pocałunek jednak wydawał się kompletnym przeciwieństwem - był aż za żywy. Nawet jeśli bym chciał (a co było naprawdę dziwne - nie chciałem), nie dałbym rady teraz się jej wyrwać, trzymała mnie w żelaznym uścisku.
    Moje dłonie powędrowały na jej smukłą, idealną talię. Wodziłem rękoma po jej zimnych plecach, równocześnie odwzajemniając jej dziki pocałunek. Była pełna zapału, kipiała pożądaniem, a mnie wydawało się, że daje mi część swoich emocji i zachcianek. Pragnąłem jej. Karciłem się za to w myślach, ale ciało odmówiło posłuszeństwa, robiło co chciało - a chciało Juliet. Nie potrafiłem nad sobą zapanować.
    Juliet szybko pozbyła się mojej koszulki i przejechała swoimi lodowatymi opuszkami palców po moim torsie, przez co przeszedł mnie kolejny dreszcz, tym razem z podniecenia. Ustami powędrowała na moją szyję, by udostępnić jej ją całą, głowę odchyliłem lekko w bok. Z moich ust wydostało się westchnienie rozkoszy. Walczyłem ze swoim ciałem, jednak nie chciało współpracować.
    Dotarło do mnie, że mimo tylu przyjaciół również byłem samotny, brakowało mi takich rozkosznych uniesień. W głębi duszy pragnąłem teraz zrobić to z Juliet, jednak rozum głośno mówił mi, że to błąd.
    Dłońmi tym razem skierowałem się w dół - do ud, by móc chwycić koniec jej sukienki i jednym szybkim i zgrabnym ruchem ściągnąć ją z niej, odkrywając jej blade ciało. Nie miała na sobie stanika, ponieważ sukienka była tak wyszyta, by pełnić również funkcje biustonosza.
    Naparłem na dziewczynę, zmuszając ją, by położyła się na kanape. Zrobiła to, nie odrywając naszych ust, i ciągnąc mnie za sobą. Uniosłem się lekko i ująłem delikatnie jej dłonie, które ułożyłem tak, by spoczywały na moim torsie. Nie chciałem, by mnie ściskała, była nienaturalnie silna, nie wypuściłaby mnie. Była jednak tak podniecona, tak targało nią pożądanie, że zapomniała, iż w każdej chwili mogę uciec. Wykorzystałem to.
    W sekundę podniosłem się i pobiegłem do drzwi, na które musiałem mocno naprzeć, by się otwarły. Usłyszałem wściekły krzyk dziewczyny, ale nie przejmowałem się tym.
    Drzwi wejściowe były zamknięte, po drugiej stronie słyszałem, jak chłopcy walczą, by je otworzyć. Przez to wszystko całkiem o nich zapomniałem. Nie mogą wejść tutaj z powrotem. Odszedłem od drzwi, zamierzając poszukać jakiegoś innego wyjścia.  Gdy się obróciłem, za mną stała wściekła Juliet. Dzięki temu, że ściągnąłem z niej sukienkę zyskałem nieco na czasie, ponieważ jak podejrzewałem: zanim zaczęła mnie ścigać, ubrała kiecke. Ominąłem ją i biegiem udałem się do kuchni. Tam poszukałem noża i włożyłem go do kieszeni spodni, pewny, ze później mi się przyda, po czym biegiem ruszyłem dalej, szukając jakiegoś wyjścia.
    Juliet pojawiała się ciągle przede mną, ja za każdym razem ją omijałem. Trwało to dość długo, znalazłem się znów przy drzwiach frontowych. Usiadłem na schody i poczekałem na Juliet. Zjawiła się po sekundzie.
- Myślisz, że mi uciekniesz? - Zadrwiła.
- Nie. Chciałem cię tylko rozzłościć.
    Oczywiście, że chciałem uciec, ale co miałem innego powiedzieć. Juliet przez to wściekła się jeszcze bardziej, lecz opanowała emocje i uniosła lekko brew uśmiechając się łobuzersko.
    Przed oczami zrobiło mi się ciemno, po czym znalazłem się w jakimś nieznanym mi miejscu. Ściany były zrujnowane, w każdej musiała być przynajmniej jedna dziura, tapety zdarte tak, że ukazywały gołe czerwone cegły. Podłoga była drewniana. Nie, to nie była podłoga. To był tak jakby most, przejście na następną stronę. Spojrzałem w dół, miałem wrażenie, że ściany odsuwają się ode mnie ukazując mi głębokie morze czerni, a mostek zwęża w wąskie przejście. Mogłem spaść gdybym nie był ostrożny.
    Delikatnie i spokojnie stawiałem kolejne kroki, mostek mimo to chwiał się niebezpiecznie na boki. Po drugiej stronie mostu był stały grunt, postanowiłem przebiec ten niewielki dystans. Gdy zacząłem biec most chwiał się jeszcze bardziej, lecz byłem już dość blisko końca. W ostatniej chwili spadłem. Mój krzyk odbił się echem o puste ściany.
    To nie był jednak mój koniec. Spadłem w ciemność, jednak po chwili stałem już w lekko oświetlonym pomieszczeniu. Po ciele spływały mi lodowate krople potu, ręce mocno drżały. Bałem się. Z ciemnego rogu ktoś ruszył w moją stronę, odruchowo zacząłem cofać się w tył. Gdy postać stanęła pod jedną z lamp i przez to mogłem dostrzec kim jest, włosy stanęły mi dęba na całym ciele. To był Liam.
- Liam? - Szepnąłem. - Liam, co ty tu robisz?! Miało was tutaj nie być..jak weszliście do domu? Znów was dopadli.. - Pokiwałem głową, żałując, że moje poświęcenie poszło na marne. Podszedłem do Liama i go przytuliłem. On jednak stał bez ruchu jak głaz. Zdziwiłem się.
    Zanim zdążyłem jakoś zareagować na fałszywego Liama, ten przywalił mi pięścią w brzuch. Skuliłem się z jękiem. Nie mogłem uwierzyć, że byłem takim idiotą i naprawdę pomyślałem, że to mój przyjaciel.
    Liam zadawał kolejne ciosy, każdy był trafny. Krew pociekła mi z nosa, po tym jak z pięści oberwałem w sam jego środek. Słyszałem jak pęka mi kość.
- Przestań!
    Chciałem się bronić, lecz ciężko było by mi kiedykolwiek uderzyć Liama, nawet jeśli teraz to nie był on, ale wyglądał dokładnie tak samo. Dla mnie to tak jakbym bił tego prawdziwego.
    Odsunąłem się spory kawałek, ale Liam był szybszy. Co chwila obrywałem pięściami to po twarzy, to po żebrach, to po brzuchu. Krew lała mi się nawet z ust. Nie wytrzymałem i uderzyłem go pięścią w twarz najmocniej jak potrafiłem. Zatoczył się w tył, jednak nic chyba nie poczuł. Bez najmniejszego wysiłku rzucił mną o pobliską ścianę. Bolała mnie każda część ciała, ciężko łapałem powietrze, a krew wciąż lała się i lała. Przypomniałem sobie, że w kieszeni schowałem nóż, wyciągnąłem go drżącą dłonią.
    Gdy Liam tylko do mnie podszedł wbiłem go głęboko, aż do rękojeści w jego klatkę piersiową. Otworzył szeroko oczy i wydobył z gardła cichy jęk. Łzy zaczęły spływać mi z oczu. To było straszne. Zabijałem Liama. Zabiłem go.
    Zamknąłem oczy, by nie musieć na to patrzeć i zadałem kolejny cios. Poczułem jak pada na kolana. Zrobiłem kolejny cios.
    Zabiłem Liama. Zabiłem go - powtarzałem wciąż w głowie.
    Był to najgorszy dzień w moim życiu. Te przeżycie już na zawsze mnie odmieni, wiem to. Musiałem patrzeć na śmierć przyjaciela, na śmierć którą ja mu zafundowałem.
    Gdy otworzyłem oczy znajdowałem się znów na schodach w domku, a naprzeciwko mnie stała Juliet uśmiechając się do mnie.
- Będziesz tak karany za każdy wybryk. Za każdy! Rozumiesz?
- Oczywiście - rzekłem beznamiętnie.
    Wyciągnąłem z kieszeni nóż i wbiłem go sobie głęboko w brzuch. Nie zastanawiałem się nad tym co robię. To był mój plan awaryjny od samego początku. Widziałem jak śliczną twarz Juliet wykrzywia gniew. Po chwili zniknęła, a do domu wtargnęli Zayn i Liam. Ciągle mój mózg odtwarzał chwilę w której go zabijałem. Nie mogłem tego znieść. Chłopcy krzyczeli coś do mnie, nic jednak nie słyszałem. W uszach szumiała mi krew. Ciało bezwładnie opadło na podłogę. Widziałem jeszcze przez chwilkę, jak chłopcy próbują mnie ratować, jak próbują gdziekolwiek się dodzwonić, jak ich twarze pokryte są bólem. Ja już będę miał spokój. Egoistyczne nastawienie, wiem.

............................................................................................................................................................
    Oto przedostatni rozdział. Jak się podoba? :)

Wybaczcie mi, że akurat trafiło na Nialla.

     Liczę na komentarze z Waszą opinią, kochani! Bo to one za każdym razem motywują mnie do kontynuacji opowiadania. Dziękuję Wam za to!


    Przy okazji dziękuję za wszystkie nominacje do Libster Award, ale ja niestety nie mam tyle czasu, żeby odpowiadać na pytania i tym podobne. Ale doceniam to, jestem wdzięczna i ślicznie dziękuję :) xx

czwartek, 7 lutego 2013

Rozdział X

*Zayn*

- Bonnie! Kochanie, jesteś tam?! - waliłem pięścią w drzwi, by uświadomić jej, że jestem po drugiej stronie.
- Zayn! Boże, Zayn, pomóż mi! - usłyszałem załamujący się głos Bonnie. Serce zaczęło mi szybciej bić, gdy miałem pewność że żyje.
Próbowałem na różne możliwe sposoby otworzyć te cholerne drzwi, chłopcy mi pomagali, jednak nic z tego.
- Bonnie, spróbuj otworzyć drzwi - twarz dociskałem do lodowatego drewna, by móc lepiej ją słyszeć. Jej głos brzmiał lepiej niż niejedna melodia. Cieszyłem się, że ją odnaleźliśmy.
- Nie mogę. Jestem przywiązana!
Pokręciłem głową pełen gniewu. Szybkim krokiem ruszyłem na koniec pokoju, stając na przeciwko drzwi pokoju w którym znajduje się Bonnie. Biorąc rozbieg miałem zamiar uderzyć ramieniem w drzwi, lecz te, gdy dzieliło mnie od nich kilka centymetrów, otworzyły się, a ja zataczając się do przodu, wpadłem do pomieszczenia. Drzwi w sekundzie się za mną zamknęły, odrywając mnie od reszty zespołu.
- Zayn!
Głos Bonnie przepełniało szczęście, nadzieja. Pomieszczenie było pozbawione jakiegokolwiek źródła światła, więc było ciemno. Jak zawsze. Kierowałem się głosem ukochanej, więc szybko do niej dotarłem.
- Jesteś cała? - zapytałem odwiązując jej dłonie. - Nic ci nie jest? - Gdy tylko udało mi się ją uwolnić, moje dłonie spoczęły na jej policzkach, a usta połączyły się z jej w głębokim pocałunku. - Bałem się. Tak strasznie się o ciebie bałem... - wyszeptałem cicho, czując, jak łzy cisną mi się do oczodołów.
- Odnalazłeś mnie... dziękuję ci - powiedziała, tuląc się do mnie.
- Nie ruszylibyśmy się bez ciebie, wiesz przecież. - Jako odpowiedź poczułem ino, jak kiwa potwierdzająco głową. Poczułem też, że dziewczyna drży, i po chwili zorientowałem się, że jest rozebrana. Oderwałem się od niej ściągając bluzę i koszulkę. Podałem jej obie części garderoby, a ona w sekunde je ubrała. Usłyszałem ciche "dziękuję".
Mimo, że byliśmy już razem, wiedziałem, że to nie koniec. Musieliśmy się stąd wydostać, a to pewnie nie będzie łatwe. Podniosłem się, ciągnąc Bonnie za sobą.
- Jak się stąd wydostaniemy? - zapytała Bonnie.
- Jakoś na pewno. Nie ma innego wyjścia. Musimy się stąd wydostać. Musimy.
Od samego początku mego wtargnięcia do tego pokoju, chłopcy próbowali otworzyć drzwi, które nie dały za wygraną. Teraz i ja chciałem spróbować. Wiadomo, ze moje wysiłki poszły na marne.  Byłem bardzo blisko załamania się. Nie miałem już sił na dalszą walkę, lecz nie mogłem się poddać.
Przeraźliwy krzyk Bonnie wbił mi się w uszy,powodując, że w pół sekundy obróciłem się w jej stronę. Nie wierzyłem własnym oczom. Stałem nad wielką przepaścią. Nade mną szalała woda z oceanu. Chmury były szare, deszcz lał jak z cebra, co chwila w oddali było widać niebieskie pioruny. Kolejny krzyk Bonnie. Wychyliłem się, by móc spojrzeć w dół. Kolana się nade mną ugięły, gdy zobaczyłem Bonnie walczącą o życie w szalejącej wodzie. Chciałem ją uratować, jednak nie potrafiłem pływać, nie zdołałbym jej ocalić. Walczyłem sam ze sobą. Byłem przemoczony do szpiku kości, deszcz lał mi się do oczu, uszu i do otwartej buzi z której wydobył się krzyk. Nie myślałem o tym długo, po prostu się podniosłem i skoczyłem.
Uderzyłem nogami w taflę wody, zanurzając się w nią głębiej i głębiej. W końcu w pewnej chwili się zatrzymałem i mogłem wypłynąć na powierzchnię. Trwało to wieczność, płuca mnie paliły, potrzebowałem powietrza. Machając nogami i rękami w wszystkie strony udało mi się wydostać głowę z wody i wziąć głęboki oddech. Niestety nie było mi dane nacieszyć się powietrzem, gdyż wielka fala zakryła mnie, spychając znów w głąb oceanu. Woda dostała mi się do gardła. Nie wiedziałem co mam robić, zacząłem panicznie wymachiwać rękoma, próbując znów się dostać na górę. To był koszmar. Nawet osoba umiejąca pływać nie dałaby sobie rady. Nie myślałem wtedy o niczym, tylko o tym, by mieć powietrze w płucach.
Udało mi się znów pojawić na powierzchni i łapczywie łapiąc powietrze, rozejrzałem się dookoła, starając się jakoś utrzymać na powierzchni. Woda się uspokoiła, lekko falowała w te i we w te, ciemne chmury zniknęły, deszcz nie padał. Byłem zdezorientowany, rozglądałem się za lądem, lecz nie było go w zasięgu mojego wzroku. Bonnie również nigdzie nie było.
- Zayn! - Gwałtowanie obróciłem się w stronę z której dochodził wrzask i zdołałem ujrzeć tylko dłoń ukochanej. Od razu popłynąłem w tamtą stronę. Starałem się jak mogłem, nie chciałem utonąć. Wiedziałem, że będę musiał zanurkować, lecz chciałem też jak najdłużej łapać oddech. W pewnej chwili nie miałem wyjścia i musiałem zanurkować. Pierw z całych sił starałem się, by utrzymać się na górze, teraz zostałem zmuszony, by kierować się w dół.
Nie myślałem już o sobie. Myślałem o tym, że muszę uratować Bonnie, a to pomagało. Widziałem jej ciało, spływające powoli na dno oceanu. Nie ważne jak bardzo się starałem - nie mogłem jej dosięgnąć. To tak jakby w pewnej chwili ktoś zaczął ciągnąć ją, oddalając ją ode mnie i każąc mi płynąć jak najgłębiej. Potrzebowałem powietrza, ale nie zważałem na piekące płuca, na ten niesamowity ból. Pragnąłem tylko uratować Bonnie.
Po chwili ból stał się nieznośny, nie dało się go zignorować. Zdałem sobie natomiast sprawę z tego, że jestem już za głęboko, że powrót zająłby już za dużo czasu i bym się udusił. Był to jednak normalny, ludzki odruch - chciałem teraz ratować siebie. Zawróciłem i film mi się urwał.
Stałem w pokoju pełnym luster. Wszędzie wokół mnie widziałem swoje odbicie. Przyjrzałem się sobie i ze zdziwieniem stwierdziłem, iż wyglądałem normalnie - zero oznak zmęczenia, cierpienia i tego typu rzeczy. Skupiłem wzrok na jednym odbiciu, było...inne. Niby to ja - niby nie. W pewnym momencie moje odbicie zaczęło się zmieniać: włosy zaczęły siwieć, na twarzy pojawiły się zmarszczki, plecy się zgarbiły, ciało wyglądało jak rodzynek. Przerażony spoglądałem w lustro, później przeniosłem wzrok na swoje ręce, które wyglądały tak samo. Cały się trząsłem, łzy spływały mi po policzkach. Może wydawać się to niczym wielkim, jednak dla mnie był to koszmar. Nie chciałem tego.
 Znów skupiłem się na odbiciu, które wyglądało jak wcześniej - jak młody piękny Zayn. Nie miałem odwagi sprawdzać tego na sobie. Moje odbicie uśmiechnęło się do mnie chytrze, przez co serce podskoczyło mi do gardła. Obawiałem się, że zaraz zwymiotuję. Nie mogłem już oderwać od niego wzroku, mimo starań. Miałem na niego patrzeć, tego właśnie chcieli. Zayn w lustrze wciąż patrząc mi w oczy, pięścią rozbił lustro, które stało obok. Poczułem piekący ból w swojej dłoni. Jak to możliwe, że to co robi moje odbicie, dzieje się i mnie? Miałem wrażenie, że znajduje się w dennym horrorze.
Zayn w lustrze wyciągnął wielki odłamek z dłoni, jednak tylko ja dałem oznaki bólu, on nawet nie drgnął, wciąż się do mnie uśmiechał. Przyłorzył ostre szkło do ręki, wbił je głęboko w skórę i zaczął robić kreski, chyba coś pisząc. Zacisnąłem pięści, czując jak ręka mnie piecze, a krew delikatnie spływa w dół. Me odbicie uniosło rękę w górę, pokazując, co napisał, a było to krzywe "Bonnie". Pokręcił głową, krzywiąc się z pogardą i wbił szkło w jedną z linni, które przed chwilą wyciął i pociągnął mocno w dół, odrywając mi tym samym skórę. Krzyknąłem z bólu, zaciskjąc pięści jeszcze mocniej. Tylko tyle mogłem zrobić, ponieważ nie mogłem się ruszyć, oderwać od niego wzroku.
Zrozumiałem o co im chodzi. Znają wszystkie moje słabości, wszystkie lęki i wady, i starają się wykorzystać je przeciwko mnie. Doskonale zdają sobie sprawę z tego, że jestem próżny i najchętniej spoglądam w lustro, więc każą mi patrzeć w me odbicie, które się starzeje, a później na moje cierpienie, a na końcu śmierć.
 Mam patrzeć jak umieram...
- Skończ! Przestań! Błagam... Daj mi spokój, do kurwy!! - Krzyczałem z bólu.
Moje odbicie żwawo wbijało odłamek lustra w swoją - moją skórę, sprawiając mi przy tym ostry, nie do wytrzymania ból. Powoli obdzierał mnie ze skóry, zaczynał na rękach, a kontynuował na nagim torsie. Moje nogi nie miały sił utrzymywać ciężaru mego ciała, w normalnym przypadku padłbym, na kolana, ale coś mi to uniemożliwiało, musiałem stać. Stałem więc i patrzyłem na obnażone ze skóry ręce, a widok ten był paskudny, najchętniej wymazałbym to na zawsze z pamięci, najchętniej straciłbym wzrok.
Jak na komendę Zayn w lustrze skierował zakrwawiony odłamek do mojego oka.
- Nie! Nienienienie! Kurwa, nie! - Szarpałem się, próbowałem zamknąć oczy, uniknąć ciosu, cokolwiek - nic z tego.
Skierowałem wzrok na mój zmasakrowany tors: jego prawa część była calutka pokryta krwią, nie było chociażby skrawka normalnej, czystej skóry.
Mój oddech był przyśpieszony i płytki, z trudem go łapałem. Bicie mojego serca mogłem słyszeć nawet teraz, gdy głośno jęczałem.
Kiedy to się skończy?
Kiedy w końcu umrę?

*Niall*

-Juliet! Błagam cię...pojaw się! - To było chyba jedyne wyjście, musiałem poprosić ją o pomoc. Raz mi pomogła, może drugi raz zrobi to samo.
Chłopcy walczyli z drzwiami z pomieszczenia w którym przebywał Zayn i Bonnie. Głośne krzyki Zayna nie wróżyły niczego dobrego, nie mieliśmy wiele czasu. Mógł umrzeć.
Zrezygnowany stałem w kącie pokoju, już od dłuższego czasu próbując przywołać do siebie ducha. Wiedziałem, że tylko ona może to zakończyć.
Ocierając się o ścianę przyklęknąłem, ponownie wybuchając płaczem. Nikt z nas nie miał już na nic sił, byliśmy wykończeni psychicznie i fizycznie. Jestem najwrażliwszy z wszystkich, więc moja psychika już wysiadała.
Zrobiło mi się ciemno przed oczami, w pierwszej sekundzie pomyślałem, że tracę przytomność, jednak przede mną pojawiła się Juliet. Podniosłem się, przymrużając oczy, gdyż jasność jej postaci mocno raziła w oczy.
- Pomóż nam! Proszę cię, niech się to skończy...
- Chcę coś w zamian. - Pierwszy raz przemawiała do mnie w normalny, ludzki sposób, czyli poruszając ustami, a dźwięki wydobywały się z jej gardła, nie z niewiadomo skąd.
- Co? Co chcesz?
- Coś od ciebie...nic wielkiego... - Podeszła do mnie, uśmiechając się niewinnie.
To nie mogło skończyć się dobrze.
- Mów co chcesz, czekam! - Zniecierpliwiony ponagliłem ją, ponieważ zdawałem sobie sprawę z tego, że z Zaynem jest coraz gorzej.
- Wypuszczę twoich przyjaciół, ale ty zostaniesz.
- Że co?! Ja mam zostać?! Ale po co...dlaczego...ja.. - Nie wiedziałem co mam jej odpowiedzieć, jej prośba zbiła mnie z tropu. Po jaką cholerę mam tutaj zostać? Żeby na mnie mogli się wyżywać? Musiałem to zrobić. Musiałem się zgodzić. Może będzie dla mnie jeszcze szansa.. - Ok. Zostanę. A teraz ich uwolnij.
Wiadomo, że nie chciałem zostać, ale nie zostało mi nic innego jak się poświęcić. Chłopcy zrobiliby to samo dla mnie, jestem pewien. Kocham ich, dlatego chcę, żeby nie musieli już cierpieć, choć dla mnie oznaczało to niekończące się katusze.

................................................................................................................................................
I oto nowy rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. :)
Boje się, że zmieniam się w psychopatę, bo to nie jest normalne co ja piszę, haha.
Jak już wspomniałam kiedyś, opowiadanie zmierza ku końcowi, może napiszę jeszcze z jeden - dwa rozdziały. I tu mam coś dla Was, daję Wam wybór: Historia ma skończyć się happy endem, bądź nieco tragicznie?
Piszcie w komentarzach co wolicie, a ja napisze zakończenie, które wybierzecie.
Pozdrawiam! :)