Bardzo serdecznie witam Was na moim blogu.
Będzie to opowieść o pewnej dziewczynie i jej przyjaciołach z One Direction, którzy odwiedzą nawiedzony dom- hotel.
Mam nadzieję, że choć trochę Was to zaciekawi i że niektóre wątki naprawdę będą dla Was straszne. Będą również wątki+18.

wtorek, 26 marca 2013

Rozdział 12 - The End


*Niall*

Szedłem piękną polaną, pogoda dopisywała, niebo miało cudowny odcień błękitu, małe bielusie chmurki płynęły po niebie, spokojnie, bez pośpiechu. Odwróciłem się, by się rozejrzeć, lecz pole widzenia zasłonił mi duży, biały koń. Podszedłem do niego, bez zastanowienia. Cały czas miałem dziwną pustkę w głowie, tak jakbym nie był w stanie o niczym innym myśleć, jak o tej polanie i panującym tutaj spokoju. Wszedłem na konia i chwyciłem się jego grzywy. Koń ruszył przed siebie. Wiatr rwał moją białą koszulkę, włosy. Zmrużyłem oczy i lekko schyliłem się ku szyi konia, by mieć większą pewność, że nie spadnę. Koń gnał przed siebie tak szybko, że obraz mi się rozmazywał, wszystko zlało się w jedną plamę. spojrzałem w górę - na słońce. Jego blask mnie oślepił, skrzywiłem się spuszczając głowę w dół. Mimo iż oczy miałem zamknięte, wciąż widziałem porażający blask słońca. Zakryłem dłońmi oczy, bezmyślnie puszczając konia. Koń w tym momencie przyśpieszył, a ja spadłem twardo i mocno na podłogę. Upadek wyrwał mi oddech z płuc. Ciężko zaciągnąłem się powietrzem.
Otwarłem szeroko powieki, biorąc głęboki, łapczywy wdech. Nade mną stało pełno ludzi, robili coś przy mnie, nie mogłem rozpoznać twarzy, oczy wciąż bolały mnie od blasku słońca, wciąż wszystko mi się rozmazywało. Usłyszałem denerwujące pipanie, gdzieś niedaleko ucha. Wtedy dotarł do mnie krzyk. Krzyk Liama.
- Wpuście mnie do niego! Niall! Niall! - Odgłos dochodził gdzieś z daleka, nie mogłem ocenić skąd dokładnie, gdzie znajduje się jego źródło.
Zamknąłem ciążące mi powieki i próbowałem sobie przypomnieć cokolwiek. Gdzie ja jestem? Co to za ludzie? Dlaczego Liam krzyczał? Coś mi się stało?
Wtedy w błyskawicznym tempie dotarło do mnie, że przecież zadźgałem się nożem, że przecież...umarłem? Najwyraźniej udało im się mnie ocalić. Więc znajdowałem się w szpitalu. Bezpieczny. Ponownie uniosłem powieki i zamrugałem kilka razy, świecące lampy na suficie raziły mnie, więc skupiłem wzrok gdzie indziej.
- Panie Horan? - usłyszałem.
Nie byłem w stanie nic z siebie wydusić, więc uniosłem lekko dłoń, dając znak, że jestem obecny, przytomny. Poczułem piekący ból w brzuchu, tak jakby rana się paliła. Człowiek wciąż do mnie mówił, lecz nie miałem pojęcia co, tak jakby mówił do mnie w innym języku. Głos stawał się coraz cichszy i cichszy, aż w końcu ustąpił. Zapadła cisza i kompletna ciemność.

- Nialler... - Ktoś dotykał lekko mojego ramienia, chcąc mnie obudzić. Ale ja nie chciałem się obudzić, chciałem spać, tak długo, jak to tylko będzie możliwe. - Niall, proszę... obudź się.
Chciałem przewrócić się na bok, ponieważ plecy na których leżałem całkiem mi zdrętwiały, lecz rana w brzuchu zaprotestowała, więc zostałem w takiej pozycji. Westchnąłem głęboko i spojrzałem na osobę, która mnie obudziła. Niestety nie domyśliłem się kto to, ponieważ wszyscy moi przyjaciele siedzieli przy moim łóżku. Mogą tyle osób w ogóle wpuszczać do jednego pokoju? - zastanowiłem się.
- Zabiję - wyszeptałem. - Obudziliście mnie. - Usłyszałem śmiech przyjaciół i od razu lepiej się poczułem. Zayn podszedł do mnie i poczochrał mi włosy, mówiąc, że wyglądam jak siedem nieszczęść.
- Strasznie się o ciebie baliśmy. Co ci w ogóle przyszło do głowy?! Jak mogłeś to zrobić, Niall? - Liam siedział na małym krzesełku przy moich nogach. Skupiłem na nim wzrok, nie bardzo wiedząc co mu odpowiedzieć. Przecież ja chciałem ich tylko uratować.
- Zostaw go, Liam. Niech chłopak odpocznie. - Wtrącił się Harry. - Siemka, Niall. Przynieśliśmy ci coś. - Chłopak uśmiechnął się szeroko i podał mi torbę z KFC. Niemal zapomniałem, że umieram z głosu!
- Och, dzięki Bogu coś do żarcia. - Odebrałem torbę i od razu wyciągnąłem jej zawartość, pochłaniając wszystko w ekspresowym tempie. - Jak mnie stamtąd wydostaliście? - Zapytałem, przeżuwając hamburgera.
Nie był to teraz najlepszy temat, ale chciałem wszystko wiedzieć. Na samą myśl o tym zdarzeniu, wszystko co zjadłem niemal podeszło mi do gardła. Zanim by mi się odechciało zjeść, wepchnąłem resztki do buzi i popiłem wodą. W brzuchu jednak wciąż mi burczało, a pewnie szpitalne jedzenie ogranicza się jedynie do szarej papki.
Chłopcy milczeli, żaden nie miał zamiaru zdradzić mi tego faktu. Uniosłem lekko brwi ku górze, dając im znak, że czekam na odpowiedź.
- Jutro możesz już wyjść z szpitala. Nie jest tak źle jak myśleliśmy. Chociaż twój stan był niestabilny, straciłeś ogromną ilość krwi. Jednak jesteś silny i wszystko wróciło do normy. Leżysz tutaj już od 3 dni, wczoraj pierwszy raz się przebudziłeś. - Wczoraj? Czyli od mojego ostatniego przebudzenia minęło doba? A mogłoby się wydawać, że to było zaledwie kilka minut temu. - Później cały czas spałeś, zbierałeś siły. Musieliśmy cię w końcu obudzić. - Wytłumaczył mi Liam.
Przypomniał mi się mój sen o polanie i koniu. Cały czas zastanawiałem się, co on miał oznaczać. Doszedłem do wniosku, że..może to była moja droga do nieba. Może tam się wybierałem, lecz w ostatniej chwili, gdy spadłem z konia, udało im się mnie uratować. Brzmi absurdalnie, lecz wierzę w to.
- Ale ja chce wiedzieć, jak dostaliście się do mnie w hotelu. Nie zmieniajcie tematu. - Oburzyłem się, bo najwyraźniej żaden z nich nie miał zamiaru zdradzić mi tej tajemnicy. - Gdzie Bonnie? - Zorientowałem się, że jedynie jej brakuje.
- Wszystko z nią OK, jest w domu. - Odpowiedział mi Zayn, lekko się uśmiechając.
 - Więc ty i Bonnie, taa? - Zapytałem lekko ironicznie. - Kto by pomyślał.
- Wal się. - Chłopak posłał mi szeroki uśmiech.

Chłopcy przesiedzieli ze mną całe południe. W między czasie przyszedł lekarz, sprawdzić mój stan zdrowia, zapytać jak się czuję i tego typu rzeczy. Gdy już zostałem całkiem sam, postanowiłem się przespać. Mimo że ciągle spałem, wciąż czułem się zmęczony i śpiący. Głęboka rana w brzuchu nieźle dawała mi w kość, ale mimo to udało mi się usnąć.
Ciemność przed oczyma powoli zaczęła się ruszać, zmieniać kolory i dobierać kształty. Po chwili znajdowałem się już na strychu. Strychu z hotelu. Gęsia skórka momentalnie wyskoczyła mi na skórze, dłonie lekko zaczęły się pocić. Ogarnął mnie strach. Czemu tutaj znów jestem?
Witamy z powrotem. Ha ha ha, myślisz, że się uwolniłeś? Myślisz, że naprawdę znajdujesz się już w szpitalu?
Drwiący śmiech Juliet dopadł mnie ze wszystkich stron. Rozejrzałem się spanikowany. Ona mnie tylko prowokuje, to nie dzieje się naprawdę, jestem w szpitalu. Jestem bezpieczny - powtarzałem sobie w głowie.
No proszę cię, Niall, naprawdę jesteś taki głupi? Nie wiesz, że potrafię manipulować twoimi myślami? Dałam ci przez chwilkę uczucie bezpieczeństwa. To było wstrętne, prawda?
Zacisnąłem mocno szczękę, czując jak zęby zaczynają mnie boleć od tego ucisku. Popatrzyłem na swój brzuch - rana była świeża, wciąż lała się z niej krew. Czułem tępy ból. Miałem ochotę płakać.
- Nie! Wcale tutaj nie jestem. To tylko twoja kolejna sztuczka. Dopadłaś mnie we śnie. - Powiedziałem przepełnionym nienawiścią głosem.
Juliet pojawiła się obok mnie i uśmiechnęła słodko, z litością. Patrzyłem na nią nie wierząc, że taka piękna istota zarazem może być tak potworna. Jest zła do szpiku kości.
- Wynocha. Wynocha z mojego snu.
- Nie jestem w nim, już mówiłam.
- Wynoś się.
- Ty jesteś moim domu, to ty się wynoś.
- To mnie wypuść.
- Nie ma takiej opcji.
Odchyliłem głowę do tyłu, powstrzymując się od wybuchu. Ręce trzęsły mi się, sam nie wiem już czy ze strachu, czy ze złości. Ciepła krew strużkami wypływała z mojej rany, a ja czułem jak życie ze mnie odchodzi. Przyłożyłem dłoń do rany, starając się jakoś powstrzymać krwawienie, lecz nic tam nie poczułem. Znów skierowałem wzrok na brzuch - rana zniknęła. Spojrzałem zdezorientowany na swoje dłonie, które powinny być brudne od krwi, lecz te były czyste. Już kompletnie nie wiedziałem co się dzieje. Chyba już do reszty zwariowałem.
- Nie zdążyłeś dźgnąć się nożem, Niall. - Powiedziała Julie z jadowitym uśmiechem, po czym zaśmiała się. Jej śmiech brzmiał jak opętany, szaleńczy...złowieszczy.
Rozglądałem się po słabo oświetlonym strychu, w celu odnalezienia jakiejkolwiek drogi ucieczki. Nogi same zaczęły biec, widząc uchylone drzwi. Juliet rzecz jasna była szybsza; drzwi zamknęły się z hukiem tuż przed moim nosem, niemal przytrzaskując mi stopę. Z całych sił uderzałem ramieniem w drzwi, równocześnie naciskając na klamkę. Drzwi nie chciały ulec mojemu naciskowi. Spróbowałem jeszcze kopniakiem, jednym, drugim, trzecim i czwartym. W moich żyłach płynęła czysta adrenalina, nie odczuwałem bólu, nie odczuwałem już strachu, chciałem tylko w jakiś sposób się stąd wydostać. Kierowany impulsem, doskoczyłem do Juliet i chwyciłem ją za szyję, miażdżąc ją z całych sił gołymi dłońmi. Chytry uśmiech nie schodził jej z twarzy. Chwilę później rozpłynęła mi się w dłoniach.

*Harry*

Podczas gdy Zayn siłą próbował otworzyć drzwi wejściowe, a reszta robiła to samo z oknami, ja zastanowiłem się, czy nie ma do domu innego wejścia. Przyjrzałem się jeszcze raz chłopakom i Bonnie, wszyscy byli zbyt skupieni na tym co robili, by dostrzec, że zniknąłem. Skierowałem się na tyły domu. Znajdował się tam wielki ogród, ogrodzony niewielkim płotem, bez problemu przez niego przeszedłem. Z tyłu budynku znajdowały się dwie pary drzwi; jedne do domu, drugie do bodajże piwnicy. Na samym końcu ogródka znajdowała się niewielka szopa, postanowiłem później do niej zaglądnąć  w razie gdy drzwi nie będą chciały się otworzyć. Być może że znajdę tam jakąś łopatę lub siekierę.
Pierwsze drzwi, które postanowiłem otworzyć, to były te prowadzące do domu. Nacisnąłem na klamkę z ogromną nadzieją, że będą otwarte. Nie mogłem się spodziewać niczego innego, jak tego, że drzwi będą zamknięte. Postanowiłem sprawdzić również drugie drzwi, lecz te również nie zamierzały wpuścić mnie do środka. Tak jak planowałem, wybrałem się do szopy. W jej wnętrzu było pełno przyrządów ogrodniczych, bez problemu odnalazłem wielką łopatę, a dokładniej szukając odnalazłem również siekierę, którą można by było rozwalić drzwi.
To było głupstwem co teraz robiliśmy. Nie wiadomo czy Niall wciąż żył. Żałowałem, że tak szybko stchórzyłem, że tak szybko się poddałem. Nie wiedziałem czy kiedykolwiek sobie wybaczę. Mój przyjaciel może wciąż siedzi w tym domu i cierpi, czekając na naszą pomoc. Potrząsnąłem głową, chcąc odgonić te myśli i ogromne poczucie winy. Zawróciłem do reszty.
- Zayn! Posuń się! - Krzyknąłem, gdy znalazłem się już blisko nich. Rzuciłem łopatę na ziemię, a siekierę chwyciłem oburącz i zamachnąłem się nią do tyłu, biegnąc na drzwi. Z wielkim zamachem wbiłem siekierę w drzwi. Później zrobiłem to kolejne razy, aż w drzwiach zrobiła się ogromna dziura. Szczerze nie spodziewałem się, że tak sprawnie i bez problemów mi pójdzie. Popatrzeliśmy się z Zaynem na siebie i powoli weszliśmy do domu.
- Coś mi tu śmierdzi. - Zayn wymówił moje myśli na głos. Pokiwałem jedynie głową. - Tak po prostu?! Siekierą?! - Krzyknął bardziej do duchów, niż do mnie czy do reszty.
-Zayn, pamiętaj, że to tylko stary dom... - Wtrącił się Louis.
- No jasne, stary dom. Ale przez 10 minut kopałem te cholerne drzwi! A Wy? Tyle samo co ja próbowaliście rozbić szyby, a Harry wziął siekierę i tak po prostu rozwalił drzwi? Bez problemu? Nie gra mi to. Ani trochę. - Pokiwał głową.
- Zgadzam się. Coś nie gra. - Odezwał się Liam.
- Koniec pogaduszek. Louis idziesz ze mną. Zayn i Liam, bierzecie Bonnie i idziemy wszyscy szukać po raz kolejny Nialla. Zrozumiano? - Przejąłem kontrolę nad tym wszystkim. Ktoś tutaj musiał rządzić.
- Jasne. - Zgodzili się.
- Liam, po co ci ta łopata? - Louis popatrzył na niego, wskazując palcem na sprzęt trzymany przez niego.
- To nie łyżka, więc nie patrz tak dziwnie na mnie. Poza tym zawsze się przyda. Rusz trochę mózgownicą. - Liam zrobił szybki ruch łopatą, dając Louisowi do zrozumienia, że może nią komuś przywalić, chcąc się bronić.
- Jezusie, Louis, chodź. Każda rzecz teraz się przyda, nie dokuczaj mu. Akurat teraz. - Posłałem mu karcące spojrzenie. Wskazałem ręka na schody. - Idziemy na górę. Wy wiecie co macie robić. Dreć japę, jak co.
Poszedłem z Louisem na górę i w milczeniu przeszukiwaliśmy kolejno każde pokoje. Nie odstępowaliśmy od siebie na krok, by coś nas przypadkiem nie rozdzieliło. Ja kryłem go, on krył mnie, i tego się trzymaliśmy. W żadnym pokoju nie było ani śladu Nialla. Na korytarzu leżały nasze rzeczy, które zostawiliśmy tutaj, szukając ostatnim razem Nialla. Nagle w kieszeni spodni coś zaczęło mi wibrować. Szybko wyjąłem telefon i popatrzyłem na wyświetlacz.
- To Niall! - Krzyknąłem, odbierając telefon. - Niall? Niall, gdzie jesteś?
- W- w piwnicy. Pomóżcie mi... - Wyjąkał chłopak słabym głosem.
- Już do ciebie idziemy, Niall! Trzymaj sie! - Popchnąłem Louisa w stronę schodów w dół. - Nie rozłączaj się  Słyszysz mnie? Halo!
- Po prostu przyjdźcie... - Usłyszałem, zaraz potem się rozłączył.
- Nie! Niall! Kurwa! - Krzyknąłem do słuchawki, mimo iż już dawno mnie nie słyszał. Wybrałem jego numer, lecz nie mogłem się z nim ponownie skontaktować. Brak zasięgu.
- Co jest? - Dopytywał się Louis.
- Do piwnicy. Szybko! - Zbiegłem po schodach, mimo plączących się nóg.
Biegiem skierowałem się do piwnicy. Reszta, słysząc ten hałas, który narobiłem, zawróciła do nas. Szarpnąłem drzwiami mocno do siebie, przypuszczając, że znów będą zamknięte. Ku mojemu zaskoczeniu, otwarły się bez problemu, uderzając we mnie, przez siłę z jaką je otwarłem. Wsadziłem głowę do pomieszczenia, starając się coś zobaczyć.
- Niall? Hej, jesteś tu? - Zapytałem, a gdy nikt mi nie odpowiadał, wszedłem do środka.
- Wchodźcie, ja z Bonnie tutaj zostaniemy. - Odezwał się Zayn, a zaraz po tym usłyszałem kroki dwójki, która miała ze mną iść.
Gdy dotarliśmy na dół, przeszły mnie ciary. Na samą myśl, co tutaj się niedawno działo, ogarniał mnie lęk. Nie zamierzałem mu się jednak poddać, nie chciałem ponownie stchórzyć. Zacząłem wołać Nialla, chłopcy zrobili to samo. Na nieszczęście nikt się nie odezwał. W chwili, gdy zwątpiłem w jego obecność tutaj, drzwi którymi tutaj weszliśmy zamknęły się.
- Zayn!
- Stary, to nie ja! Nie da się ich otworzyć! - Ledwo co słyszałem głos przyjaciela zza drzwi.
- Pięknie! Po prostu bomba! To była pułapka, a ja w to uwierzyłem! - Wplotłem dłonie we włosy, mocno chwytając je palcami. Mrugałem szybko powiekami, powstrzymując łzy od wypłynięcia.
- Harry, spokojnie. Raz nam się udało stąd wydostać, uda się i drugi raz... To nie twoja wina... - Liam od razu znalazł się przy mnie, by mnie pocieszyć.
Nienawidziłem siebie w tej chwili. Nienawidziłem.

*Niall*

Gdy Juliet tak po prostu zniknęła, przelałem całą złość na rzeczy znajdujące się wokół mnie. Stare krzesła zostały zniszczone, regały wywrócone, stoły połamane. Jedyne co zostawiłem to duże okrągłe lustro wiszące na jednej ze ścian. Wcześniej go nie dostrzegłem. Teraz stałem przed nim patrząc na nieznajomą osobę po drugiej stronie. Tak jest, wydawałem się dla siebie kimś zupełnie obcym. Nie poznawałem siebie pod względem wyglądu i zachowania. Osoba po drugiej stronie miała potargane włosy, zaczerwienione gałki oczne, napuchnięte oczy i balkony pod nimi, a głęboko w oczach...można było tylko dostrzec nienawiść. Usta przeraźliwie wygięte w złośliwym uśmieszku. Obraz zniknął mi sprzed oczu, rozlatując się na miliony kawałki, pięść boleśnie piekła przez uderzenie.
Padłem na kolana wybuchając głośnym krzykiem, miałem po prostu dość. Oparłem się czołem o podłogę i waliłem w nią pięścią, jak małe dziecko, które nie dostało zabawki w sklepie. Gdy się podniosłem, poraziła mnie jasna biel ścian dookoła mnie. Strych był ciemny, oświetlony przez dwie lub trzy kinkiety na ścianach, jednak te pomieszczenie było dobrze oświetlone, dlatego zaczęło to razić moje przyzwyczajone już do ciemności oczy. Po kilku mrugnięciach w końcu mogłem się porozglądać. Leżałem w szpitalnym łóżku.
- Nie...nie, nie, nie! To nie jest prawda! Wcale tutaj nie jestem! - Chciałem się podnieść, jednak rana  na brzuchu mocno zapiekła. Syknąłem z bólu.
- Cii, Niall, spokojnie. Co się dzieje? - Odezwał się Zayn. Popatrzyłem na niego.
- O, nie! Nie dam się. Wcale nie jesteś Zaynem. To nie jesteś ty, to kolejna iluzja... - Przymknąłem powieki, pewien, że jak je ponownie otworzę będę znów na strychu. Tak jednak się nie stało. Ogłupiłem.
- Wezwać lekarza, Niall? Wszystko ok? - Ta przesadzona troska w jego głosie i oczach, od razu zalatywała fałszem i sztucznością. To nie był Zayn.
- Nie... nie trzeba. Miałem zły sen... - Oderwałem od niego wzrok i skupiłem go na ścianie. Jak się uwolnić?
- Słuchaj, stary, idę zapalić na balkon. Wybierzesz się ze mną? - Uśmiechnął się zachęcająco. Wiedział, że czasem w ukryciu lubiłem puścić sobie dymka, jak byłem zestresowany.
- Pewnie... - Podniosłem się powoli z łóżka i w obciachowej piżamie ze szpitala poszedłem z nim na balkon. Nie wiedziałem czy w ogóle w takiej sytuacji wolno mi było palić, ale to iluzja, zgadza się? A tutaj wszystko można.
Odebrałem od Zayna papierosa i odpaliłem go, powoli wciągając kojący nerwy dym. Nie wiem co ten papieros miał w sobie takiego, ale pomagał się człowiekowi uspokoić. Przymknąłem powieki, napawając się dymem wędrującym przez moje gardło.
- Gdzie reszta? - zapytałem, spoglądając na niego.
- Poszli coś zjeść. Pół dnia tutaj siedzimy, zgłodnieli.- Wzruszył ramieniem.
- A ty?
-  Póki mogę z tobą siedzieć, to tak też zrobię. Mnie głód nie wykończy, tak jak ciebie, spokojnie. Poza tym mieli nam coś przynieść. Wiemy jak nienawidzisz tego jedzenia tutaj. - Puścił mi oczko, uśmiechając się.
Przez chwilkę poczułem sie, jakbym naprawdę był bezpieczny, jakbym mógł cieszyć się tym, że Zayn jest tuż obok mnie. Wiedziałem jednak, że to wszystko to tylko wredna sztuczka Juliet. Zatęskniłem za normalnymi czasami, kiedy to mogliśmy beztrosko ze sobą rozmawiać, wygłupiać się. Mimo że to nie był prawdziwy Zayn, wyrzuciłem petę i przygarnąłem go do siebie. Wtuliłem się w niego tak mocno, że rana w brzuchu cholernie mocno dała o sobie znać. Nie zwracałem na to jednak uwagi. Cieszyłem się, że chociaż na chwilkę mogłem poczuć obecność przyjaciela.
Sekundę później siedziałem znów na strychu, tuląc się do powietrza. Usłyszałem powolne oklaski i popatrzyłem w tamtym kierunku.
Och, jakie to słodkie. Tęsknisz za przyjaciółmi? Pociesze cię faktem, że są trzy piętra niżej.
Żałowałem, że tak szybko się to skończyło, wolałem siedzieć w tamtym świecie. Ale przecież o to chodziło: żeby narobić mi nadziei  żeby mnie zdenerwować i strapić. Zastanawiałem się, czy czasem sam się stamtąd nie wyciągnąłem, gdy przytuliłem Zayna. Gdy pokazałem, że mam gdzieś, czy to prawda czy nie.
Podniosłem jedno z krzeseł, którym nie tak dawno rzuciłem o ścianę, i usiadłem na nim. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać. Czyny prowadzą donikąd, dlatego będę po prostu czekał. Skoro chłopcy tutaj są, to może uda im się mnie odnaleźć. Sięgając po krzesło zorientowałem się, że wciąż trzymam w ręku zapalniczkę  którą odpalałem papierosa. Niezauważalnie schowałem ją do kieszeni spodni.
Niezły bałagan narobiłeś.
Wyraźnie można było usłyszeć głos dziewczyny, lecz ani razu nie poruszyła ustami. Przemawiała mi wprost do głowy, co było częściowo przerażające. Co ja mam teraz zrobić? Co robić?! Mógłbym jeszce raz uwieść Juliet, lecz co by to dało? Znów zmanipulowałaby moje myśli i wysłała gdzieś na kolejne męki. Ale może warto było spróbować. Popatrzyłem na Juliet, stojącą w rogu.
- Nie popuścisz, co?
Oczywiście, że nie.
Posłała mi spojrzenie mówiące: "A co ty myślisz, idioto?". Spuściłem wzrok na swoje dłonie, które trzymałem splecione na brzuchu. Moja koszulka nie miała ani śladu rdzawej czerwieni, widocznie rzeczywiście nie dźgnąłem się nożem. A byłem pewien, że to zrobiłem. Poczułem przecież ten ból, gdy ostrze przebiło się prze moją skórę, a później wbiło się głęboko w mój brzuch. Z myśli wyrwało mnie westchnienie Juliet. Skierowałem na nią wzrok, a ona właśnie zmierzała powolnym, można by nawet powiedzieć, że seksownym krokiem w moją stronę. Zmarszczyłem brwi. Trzeba wykorzystać tą sytuację.
Wbiłem w nią wzrok, intensywnie się jej przyglądając. Jej zgrabnym bladym nogą wyłaniającym się spod białej sukienki. Jej włosom opadającym jej na ramiona, zasłaniając wystające mocno obojczyki. Twarz miała tak uroczą, że ciężko uwierzyć, że kryje za sobą czyste zło. Dziewczyna miała w sobie jakiś urok, który nie pozwolił mi już oderwać od niej wzroku. Zgrabnie usiadła okrakiem na moje kolana, a ja dłonią musnąłem jej lodowaty policzek. Co się ze mną do cholery działo? Musiałem nad sobą panować!
Juliat złożyła na moich ustach zimny pocałunek, nie wiedząc dlaczego tego pragnę, po prostu odwzajemniłem tym samym. Sekundę później nasze usta tkwiły w głębokim pocałunku. Jej zimne dłonie spoczęły na mojej szyi, głaszcząc ją. Moje dłonie natomiast, znalazły się na jej talii, przyciągając ją bliżej do siebie.
Dlaczego nie chcesz być mój? 
Usłyszałem w głowie jej głos, tak naturalny, tak normalny. Jakby naprawdę żałowała, że nie chcę zostać.
Tyle dla ciebie zrobiłam. Musiałam nawet sprzeciwić się swoim siostrom, za co mnie nienawidzą...
Nie wiedziałem co zrobić, więc jedynie pogłębiłem pocałunek, który stawał się coraz bardziej namiętny. Wodziłem dłońmi po jej ciele; po plecach, a z pleców na szyję. Poczułem tam jej cienki łańcuszek, na którym miała zawieszkę z literką "J". Zastanowiłem się dlaczego go nosi, co dla niej znaczy, że nawet po śmierci ma go przy sobie. Dziewczyna była tak zatracona w moich ustach, że nawet nie zauważyła, że delikatnie odpiąłem naszyjnik i schowałem go z zawiniętej dłoni. Dziewczyna w pewnym momencie gwałtownie się ode mnie odsunęła, ja otworzyłem oczy i przerażony podniosłem się a obie nogi, zrzucając dziewczynę na podłogę. Cała zawartość żołądka dźwignęła mi się w górę, nie mogąc tego powstrzymać zwymiotowałem. Więc po to był jej ten naszyjnik... Po jego zdjęciu dziewczyna utraciła swoje kolory, ba! wręcz utraciła skórę, była po prostu obrzydliwa. Jej ciało było dziurawe w niektórym miejscach, a robaki się w owych dziurach osiedliły, kości w niewielu miejscach były zakryte wysuszoną, kruchą skórą, szczęka nie trzymała się tak jak powinna, gałki oczne powykręcane tak, że nie było widać źrenic, sukienka już nie była biała, tylko szara, potargana i dziurawa. Ten widok był przerażający, nie chciałem patrzeć w jej stronę. Ten naszyjnik był osłoną, dawał jej normalne - choć nieżywe - ciało dziewczyny, ukrywając tego odrażającego potwora jakim była. Zwykły kościotrup, który mógłby się rozlecieć, gdybym dotknął go chociażby palcem. a ja się z nią całowałem... Na tą myśl zwymiotowałem kolejny raz, z obrzydzeniem wycierając dłonie o spodnie, bo przecież nią nimi dotykałem. Łańcuszek schowałem do kieszeni. Dziewczyna przez ten czas zdążyła podnieść się na nogi.
- Oddawaj! - Próbowała to wykrzyczeć, ale wyszło z tego ciężko zrozumiałe słowo.
- Że co? Wybacz, nie rozumiem cie. Może spróbuj podtrzymać szczękę. - Zadrwiłem z niej, spoglądając na nią ukradkiem.
Juliet rzuciła się na mnie i mimo tego, że wyglądała naprawdę, naprawdę marnie, zrobiła to sprawnie i szybko. Na szczęście mój refleks nie jest najgorszy i uciekłem od niej, kierując się od razu do drzwi, które teraz bez problemu się otwarły. Schody na dół wydawały się długie w nieskończoność, biegłem po nich, starając się nie wywrócić  Dotarłszy na sam koniec poczułem jedynie mocne uderzenie w nos. Później zrobiło mi się czarno przed oczami i musiałem oprzeć się o ścianę, by nie upaść. Zupełnie zapomniałem, że przecież ona nie jest tutaj sama! Ma jeszcze cztery siostry, które jakoś przekonała, żeby się wycofały. Ale być może..nie zrobiły tego dobrowolnie? A to wszystko przeze mnie. Świetnie, z jedną nie potrafiłem dać sobie rady, co dopiero z czterema.

*Zayn*

Poczułem się winny, że nie przypilnowałem, żeby drzwi się nie zamknęły. Teraz Harry, Liam i Lou musieli tam siedzieć i Bóg wie co przeżywać. Docisnąłem twarz do metalowych drzwi, by lepiej mnie słyszeli, gdy będę do nich krzyczał.
- Harry! Siekiera!
Nasłuchiwałem chwilę, oczekując jakieś odpowiedzi. W porę odsunąłem twarz od drzwi, w które teraz ktoś z całej siły przywalił siekierą. Żałowałem, że nie zostawili mi chociażby głupiej łopaty, którą mógłbym jakoś powstrzymać te drzwi przed zamknięciem.
 - Mocniej! Wal mocniej! Z całej siły! No dalej. - Bonnie dodawała otuchy walącemu w drzwi. Podejrzewałem, że był to Louis, ponieważ on z nas wszystkich najwięcej czasu spędzał ćwicząc biceps na siłowni.
- Chodź, odsuń się.. - Chwyciłem Bonnie i stanęliśmy obok drzwi, by w razie czego nie dostać drzwiami bądź siekierą.
Chłopak walił z całych sił w metal, lecz ten nie ugiął się nawet o kawałek. Chciałem pobiec do ogrodu poszukać tak jak Harry czegoś mocnego, lecz nie chciałem zostawiać tutaj Bonnie, było to niebezpieczne. Z drugiej strony musiałem jakoś im pomóc. Ucałowałem Bonnie w czoło, szpecąc, że zaraz wrócę i pobiegłem przez rozwalone drzwi do ogrodu. Tam zauważyłem wielką szopę, w której prawdopodobnie Harry znalazł siekierę. Nie chcąc tracić czasu szybko do niej wparowałem i zacząłem szukać czegoś użytecznego. Nie było niczego co by mi się przydało! Żadnej kosiarki, żadnej piły mechanicznej, kompletnie nic. Walnąłem pięścią w ścianę ze złości i tuż prze moimi nogami wylądowała kosa. Wytrzeszczając oczy, spojrzałem w górę, by dostrzec skąd spadła. Wysoko na ścianach był haczyki, pewnie tam wisiała. Niemal mnie zabiła - wciąż nie mogłem wyjść ze szoku. Chwyciłem w końcu ogromną, masywną, z wielkim i twardym ostrzem kosę i wróciłem do domu. Wydawała mi się lepsza niż mała siekiera.
- Dobra! Odsuńcie się wszyscy od drzwi! Szybko! - Krzyknąłem i odczekałem chwilę, aż to uczynią. Wciąłem zamach w bok i rąbnąłem szpiczastym ostrzem w drzwi. Idealnie przebiła się przez nie, lecz utknęła. Nie potrafiłem jej wyciągnąć.
Nagle zaczęło mi się robić ciemno przed oczami, od razu przeczułem, że to musi być sprawka duchów. Upadłem na kolana, tracąc równowagę. Chwilę potem już zapadła totalna ciemność.
Blada dziewczyna, o długich złotych włosach i w białej sukience, stała kilka kroków ode mnie z kosą w dłoni. Przerażony tym widokiem odsunąłem się automatycznie w tył, by dzieliła nas jak największa odległość. Zatrzymałem się dopiero, gdy poczułem, że pięty już o nic się nie podpierają, że stoję na skraju... właściwie to gdzie jestem? Rozejrzałem się i dostrzegłem to samo miejsce, w którym byłem też ostatnim razem. Za mną była ogromna przepaść, a na jej krańcu - ocean. Poczułem jak przeszedł mnie lodowaty dreszcz, pozostawiając po sobie na moim ciele lekkie drgawki. Trząsłem się ze strachu. Jakąkolwiek drogę ucieczki bym wybrał, pewna była moja śmierć. Gdy skoczę - utopie się,  gdy pobiegnę przed siebie - zostanę podzielony na części. Która opcja była lepsza? Którą drogę wybrać? Spojrzałem za plecy dziewczyny, znajdował się za nimi ogromny las, w którym w razie czego mógłbym się schować. Przełknąłem ogromną kleistą kulę tkwiącą mi w gardle. Pot z czoła kapną mi na nos. Dziewczyna zrobiła pierwszy krok w moim kierunku, a ja w tym samym momencie pędem pognałem przed siebie, cudem unikając ciosu kosą. Wbiegłem do lasu, lecz tam moja droga się zakończyła. Dziewczyna pojawiła się przede mną, wymierzając kolejny cios. Tym razem nie udało mi się go uniknąć, ale udało mi się go nieco złagodzić. Ostrze drasnęło mnie w rękę, co prawda wbiło się głęboko, ale w najgorszym przypadku mógłbym stracić rękę. Ból przeszył całą rękę w błyskawicznym tempie, krzyknąłem głośno. Chwyciłem dłonią krwawiące miejsce i pobiegłem w lewo, chcąc się od niej oddalić. Wiedziałem, że nie będę mógł długo tak od niej uciekać.
Pędem biegłem przed siebie, na szczęście udało mi się uciec jakiś kawałek. Schowałem się za wielkim drzewem i przykucnąłem, czując, że nie utrzymam się dłużej na nogach. Popatrzyłem na swoją ranę i syknąłem z bólu, ponieważ rana pulsowała na całą rękę  całe ramie, całą klatkę piersiową. Odchyliłem głowę do tyłu, opierając ją o drzewo i wziąłem ogromny wdech. Byłem przerażony, nie chciałem umierać, nie w taki sposób. Bałem się, że zaraz dostanę kosą znienacka. Ciężko się podniosłem, jednak prawa noga odmawiała mi posłuszeństwa, musiałem sobie zrobić w nią krzywdę biegnąc. Schyliłem się lekko w prawą stronę, odrywając stopę od podłoża, i usłyszałem tuż przy uchu świst skierowanej w moją stronę kosy. Gdy by nie boląca stopa, gdyby nie to że się schyliłem  już miałbym ostrze w twarzy. Dziękowałem Bogu za tak cholerne szczęście. Przewróciłem się na podłogę tracąc przez to wszystko równowagę. Nie było już żadnej drogi ucieczki, nie dawałem już rady. Ciało nie miało siły dłużej walczyć, rana w okolicy ramienia nieprzyjemnie pulsowała, potęgując tępy ból. Brałem głębokie wdechy, starając się jakoś uspokoić. Chciałem zachować spokój przed śmiercią, ale to było niemożliwe. Dziewczyna stanęła przede mną, gotowa do ataku. Na jej szyi zabłysnął łańcuszek z literką "M". Maude...to była jedna z sióstr. Gdy wzięła zamach, by dobić mnie kosą, łańcuszek z jej szyi zniknął, a ona sama rozpłynęła mi się przed oczyma. Obraz chwilkę później również zniknął. Byłem tak wstrząśnięty, że nie zauważyłem, że znajduję się znów w hotelu.

*Niall*

Odzyskawszy wzrok, popatrzyłem kto zadał mi ten cios. Była to jedna z tych potworów. Wiedziałem co mam robić. Wystarczyło zerwać łańcuszek, wtedy straci swą moc i wizerunek. Gdy dziewczyna się do mnie zbliżyła po prostu zerwałem jej łańcuszek z szyi i w porę odwróciłem wzrok, by nie widzieć tej przerażającej twarzy. Nie sądziłem, że pójdzie mi to z taką łatwością. A jednak. Ruszyłem dalej, wzdłuż korytarza.
- Zayn?! Liam?! Louis, Harry, Bonnie?! - Krzyczałem ile sił w płucach. Nie dbałem o to, że mogę sam wpakować się przez to w kłopoty.
 - Niall! O Boże, Niall! Pomóż mi! Zayn...on... - Usłyszałem zrozpaczony głos Bonnie. Przyśpieszyłem i pobiegłem na dół.
- Bonnie, gdzie jesteś?!
- Tutaj! - Podążyłem za jej głosem.
Dostrzegłem ją klęczącą przed leżącym na podłodze Zaynem. Z ramienia lała mu się krew. Przyklęknąłem przy nim i próbowałem słowami wyciągnąć go z halucynacji. Nic to nie dało. Wiedziałem, że muszę dorwać ducha, który jest za to odpowiedzialny, jednak nie miałem pojęcia jak go znaleźć.
- Widziałaś tutaj jakiegoś ducha? Gdziekolwiek? - Zapytałem Bonnie.
 - Nie, nikogo nie widziałam.
Szukasz mnie?
Gwałtownie uniosłem głowę, poszukując właściciela tych słów. Nad nami stała niewielka dziewczyna z bystrym uśmiechem. Odwzajemniłem go i najszybciej jak mogłem chwyciłem jej łańcuszek. Dziewczyna wydała okrzyk niezadowolenia, wściekłości. Nie spodziewała się tego. Przywaliłem jej pięścią w twarz, a dziewczyna upadła na podłogę. Musiałem się jej jakoś pozbyć, ponieważ mogła nam zrobić krzywdę. Usłyszałem szept Zayna, pytający co się dzieje. Skierowałem na niego wzrok, a ten widząc mnie oprzytomniał i rzucił się na mnie i mocno ścisnął.
- Boże, stary. Jak się cieszę, że cie widzę. Myśleliśmy, że już po tobie. - Chłopak ściskał nie tak mocno, że ciężko było mi oddychać.
- Bo tak miało być... - odpowiedziałem cicho.
- A to co do kurwy?! - Zayn odskoczył, widząc zbierającą się z podłogi dziewczynę.
 - Trzeba urywać im łańcuszki! Wtedy kompletnie tracą moc. - Wytłumaczyłem.
- Urodę też... Ty urwałeś jej łańcuszek?! Maude? - Zapytał jakby go olśniło.
Popatrzyłem na łańcuszek i rzeczywiście widniała na nim zawieszka "M".
- No, a co?
- Uratowałeś mi życie! Goniła mnie z kosą, szmata. I gdyby nie ty to moja twarz byłaby w dwóch częściach. - Powiedział, a powaga na jego twarzy świadczyła o tym, że nie wyolbrzymiał tego. - Nic , ino żywcem podpalić, kurwa.
I wtedy przypomniałem sobie, że przecież mam zapalniczkę. Wyjąłem ją z kieszeni spodni i popatrzyłem na Zayna, niemo pytając, czy to zrobić.
- A mamy jakieś inne wyjście? Nie ma czasu na litość! Reszta siedzi uwięziona w piwnicy! nie możemy pozwolić, żeby jeszcze nam coś zrobiła.
Pokiwałem głową i otwarłem klapkę z zapalniczki, a ciepły niebieski płomyk od razu mnie przywitał. Popatrzyłem na niego przez chwilę, a później rzuciłem zapalniczkę w obrzydliwą Moude. Od razu stanęła w płomieniach. Wrzuciłem w płomień wisiorki, by je też zniszczyć. Ogień był wielki. Nie spodziewaliśmy się czegoś takiego. Płomień podchodził do sufitu, który też zaczął się palić.
- O kurwa! Shit, shit, shit, shit, shit! - Krzyknął Zayn widząc to. - Co my teraz zrobimy?! Chłopcy są w piwnicy!
Nie usłyszałem do końca słów Zayna, ponieważ usłyszałem przeraźliwe krzyki. Kobiece głosy, krzyczące z bólu. Zakryliśmy rękoma uszy, ponieważ te odgłosy były nie do zniesienia. Szary dym zaczął roznosić się po całym pomieszczeniu, sprawiając, że zaczęliśmy się dusić. Zayn nie zamierzał się temu wszystkiemu przyglądać  Chwycił tkwiącą w drzwiach kosę i wyciągnął ją, i zadał nią kolejne ciosy w drzwi. Chwilę później drzwi całkowicie wypadły z zawiasów. Zayn osłupiał, wpatrując się w nie.
- Bonnie, uciekają stąd! My wydostaniemy resztę! - Krzyknąłem do dziewczyny, zagłuszając wciąż panujące straszne krzyki duchów.
- Nie ma mowy, nie wyjdę bez was!
- Bonnie! - Zayn odezwał się swoim potężnym głosem. - Wynoś się stąd! Nie przejmuj się nami! Damy sobie radę! Idź!
Dziewczyna zawahała się chwilę i uciekła w stronę drzwi. Ogień szybko rozprzestrzenił się po całym pomieszczeniu, na szczęście było wielkie, więc mogliśmy bez problemu uciec, nie dotykając ognia. Z piwnicy wyszła reszta chłopców i wszyscy mnie widząc, uśmiechnęli się od ucha do ucha, albo westchnęli z ulgą. Chcieliśmy się udać w stronę wyjścia, lecz nagle płonący sufit zawalił się na podłogę, tarasując nam jedyną drogę ucieczki. Nie mieliśmy wiele czasu, ponieważ strasznie dusiliśmy się dymem, który atakował nasze gardło i płuca. W dodatku ogłuszało nas zawodzenie duchów, które było tak głośne, że boleśnie wbijało się w uszy.
- Piwnica! Możemy nią wyjść na ogródek! - Wrzasnął Harry, starając się przekrzyczeć panujący tutaj hałas.
Cały czas chodziliśmy w te i we w te, poszukując jakieś drogi ucieczki, lecz teraz wszyscy skierowali się do piwnicy. Żałowałem, że drzwi wyłamały się z zawiasów, ponieważ tak mogliśmy jakoś się uchronić przed trującym dymem ognia. Dotarłszy do piwnicy poszukiwaliśmy drzwi prowadzących na zewnątrz, jednak nie było ich nigdzie widać. Jedyne wyjście z piwnicy zostało właśnie w tej chwili zagrodzone kolejnymi częściami sufitu. Nie było już ucieczki.
- Tam! - Zawołał Zayn wchodząc do pokoju w którym niegdyś był uwięziony. Było tak cholernie ciemno, więc każdy po omacku poszukiwał drzwi. Udało mi się wyczuć dłońmi coś drewnianego, masywnego, zaraz później poczułem klamkę. Przywaliłem z barka w drzwi, które jak zwykle nie chciały się otworzyć.
- Pomóżcie mi! Tutaj. - Zawołałem do reszty. Wspólnymi siłami udało nam się otworzyć te drzwi i wydostać na zewnątrz.
Łapczywie zaciągając się świeżym powietrzem pobiegliśmy na początek domu, gdzie znajdowała się Bonnie i nasz samochód. Dziewczyna widząc nas rzuciła nam się na szyję. Wszyscy wpakowali się do samochodu, ja ostatni raz rzuciłem okiem na hotel. Płonął już prawie cały, co chwila było słychać jak zawalają się kolejne części budynku. Wyciągnąłem z kieszeni łańcuszek, który nie wyrzuciłem do ognia. Ten z literką "J", od Juliet. Pojawiła się w jednym z płonących okien. Wyglądała pięknie jak wcześniej. Pokiwała do mnie przecząco głową ze smutnym wyrazem twarzy. Cisnąłem łańcuszkiem z całych sił w okno w którym stała, a gdy tylko łańcuszek dotknął szyby, coś w środku domu wybuchło, powodując, że caluki stał już w płomieniach. Wszedłem do samochodu i odjechaliśmy od tego przeklętego miejsca. Pierwszy raz naprawdę poczułem się wolny.
Nie wiedziałem co czuć w tej chwili. Radość? Ulgę? Zadowolenie? Smutek? Nie odpuszczałem do siebie myśli, że może być to kolejna iluzja, halucynacja. Teraz na pewno wiedziałem, że w końcu się udało. Udało się! Wydostaliśmy się i byliśmy - prawie - cali.

Koniec.

...................................................................................................................................................................

Liczę na Waszą opinię na temat ostatniego rozdziału mojego opowiadania. Mam nadzieję, że spełnił Wasze oczekiwania. Choć mnie do końca nie zadowala. :/
Jak już wiecie, mam zamiar napisać jeszcze jedno opowiadanie. Napiszcie w komentarzu swój numer GG, e- mai lub nazwę z TT, jeśli chcecie otrzymać link do nowego bloga, jeśli w końcu powstanie.
Pozdrawiam Was wszystkich i dziękuję tym, którzy przeczytali opowiadanie od początku do końca! :)